Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/203

Ta strona została skorygowana.

— Z mego punktu widzenia i stanowiska, powiedziałbym, zawodowy.
— Jakże ja więc się mam...
— Pani! Spojrzeć, przejść przez pokój i nie zmęczyć się, obrócić się na obcasie i wystarczy — odpowiedział Klemens — wszyscy będziemy dostatecznie poinformowani, wszak już obecnie wszyscy troje wiemy o sobie tyle, że możemy zacząć rozmowę na nasz temat, bez omyłki, nam wszystkim najbliższy i najbardziej nas interesujący, oczywiście ja najmniej...
— Dlaczego pan najmniej? — przerwała Helena.
— Dlatego, że moja przeszłość jest najzupełniej pozbawiona wszelkiej możliwie interesującej treści, podczas, gdy np. pan, mąż pani.
— Daj pan spokój, ja... co? — machnął ręką Witan i znowu wskazał, tym razem jeszcze wyraźniej, prawie cynicznie swoje kalectwo.
— Niech pan się nie gniewa i nie obraża na takie kościste wspomnienie człowieka, jak ja, ale to wszystko, co pan wytyka... ho, ho już się zmęczyłem!
Helena zauważyła, jak oczy Grudowskiego to gasną, to zapalają się, a piersi pracują nadmiernie, by utrzymać jeszcze przez krótki choćby czas jaki taki w nich ład.
— Niechże się pan zatem nie męczy, posiedzi tutaj, odpocznie, prawda, Sewuś? — żal szczery podpowiedział jej te słowa współczucia.
— No, tak! — mruknął Seweryn niechętnie i opryskliwie.
— Ależ to nic, przejdzie i znów wróci, już się do tego przyzwyczaiłem, a posiedzę z rozkoszą. Otóż,