Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/204

Ta strona została skorygowana.

gdy patrzę na pana, widzę w tem wszystkiem, co teraz może bardziej boli i rani pańską świadomość, niżli dawniej bolało i zraniło ciało... widzę pewne odnośniki do wielkiej treści wydarzeń, na które złożyły się inne poza panem powstałe w przyczynie wydarzenia. Pan jest dla każdego przeciętnego człowieka sensacją, dla mnie zaś, najdoskonalszego typu półczłowieka, ucieleśnionym obrazem mojej wyobraźni, jednocześnie dopełnieniem tego wszystkiego, co zostało dla mojego życia tylko zapowiedziane, lecz z racji takich oto przyczyn — wskazał na policzki swoje blade i zapadnięte — niewypowiedziane. Słyszałem o panu wiele z opowiadań Marcelowej i przyznaję się, że nietylko opanowała mną chęć zobaczenia pana, ale i zaofiarowania mu siebie, t. j. tego — poprawił się, widząc zdziwienie na twarzy Witana — coby mogło mieć jakąś wartość dla...
— Dziękuję. Pan, zdaje mi się, nie spojrzał na mnie dosyć uważnie. Jakie potrzeby, jakie wymagania mieć mogę? Życie moje zupełnie mieści się w tym pokoju, dokąd mnie zapędziło i spędziło całego... całego! — uśmiechnął się z gorzką ironją.
W pokoju zapadło na dłuższą chwilę ciężkie milczenie. Słychać było skrzypienie poręczy fotela i rzężenie w piersi Klemensa. Helena zdawała się czuwać w jakimś, pozornie niczem nie dającym się wytłumaczyć zalęknieniu. Co chwilę przerzucała wzrok z twarzy kochanka na twarz gościa. Obaj byli w owej chwili jednakowo zasępieni i jednakowo, jako ludzie żyjący, osobliwi i niesamowici. Obaj, zdawało się, zapomnieli o jej obecności, każdy pochłonięty stanem