Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/218

Ta strona została skorygowana.

chwilę, która go ostatecznie sprowokuje do owego czynu miłosierdzia, wciąż narzucającego się mu w formie niezupełnej, ciszą omglonej.
Helena złemi przeczuciami obskoczona powtarzała jeden i ten sam ruch małą szczotką do zamiatania, raz zapewne kilkudziesiąty i najzupełniej zbyteczny, dookoła cierpliwej nogi żelaznego łóżka.
Seweryn czekał, nic nie ustępując od upartego postanowienia doczekania się chwili, kiedy jej wola nakaże mu ów czyn miłosierny. W ciszy nasłonecznionej i skwarnej słychać było tylko szelest szczecia szczotki, machinalnie przesuwanej ręką Heleny po podłodze, rzężenie w piersiach chorego i pogwar uliczny, jakby omijający oną cichość pokoju suchotnika.
Po kilku minutach długich, jak czas czekania ludzkiego na szczęście, Grudowski poruszył się nerwowo, następnie ściągnął się cały, skurczył i zamarł w tem skurczeniu, niby pasując się ze strachem. Witan zwarł się w sobie również. Czatował.
Helena podniosła głowę. Wszyscy troje trwali w jakowemś osobliwem natężeniu nerwów. Witanowi zdawało się, że dokoła bezbronnego Klemensa czyha nań we wszystkiem utajony, niewidzialny wróg, że jeżeli dotychczas nie rzucił się na swą ofiarę to jedynie z powodu strachu przed siłą jego zaciśniętej ręki, gotowej na wszystko w obronie życia człowieka.
Po ciele Heleny przebiegło mrowie i pot gorący wysączył się na skronie. Bała się instyktem jakimś ostrzegana i instynktem tym modląca się do Klemensa, by nie zakasłał. Widziała, jak ciało suchotni-