Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/22

Ta strona została skorygowana.

swój zły różną mową i sposobami aż do rana. Poza tem Klemens zauważył, że owa szafa nieproporcjonalnie szeroka do wielkości pokoju kryje istotnie jakąś tajemnicę i jest bardziej niż inne sprzęty podejrzliwa i nieufna, najoczywiściej zaś w stosunku do wielkiej skórzanej walizy Klemensa, nadto już pewnej siebie i lekceważącej sobie wszystko, prócz kurzu, który ją dosłownie przejmował dreszczem. Wogóle, jak Klemens zdołał dostrzec, stosunek mebli, które zastał w pokoju, do owej jednej z dwu skórzanej walizy od pierwszego dnia był wrogi. Łóżko, by nie patrzeć na nią, wlepiło wzrok w sufit, biała blaszana umywalka wolała utopić oko w kuble, niż położyć je na wyniosłej piersi walizy, nie mówiąc o szafie, dającej baczenie na swą sąsiadkę od wewnątrz przez szparę. Nawet stół gapił się wołowemi oczyma z wypukłości swych toczonych nóg na walizę z przerażonem zadziwieniem.
Najbardziej jednak zadziwiały Klemensa ściany. Granice, jakie stanowiły do dalszego porozumienia się ze światem, posiadały duszę tajemniczą wszystkich granic. Każda z nich miała w sobie coś z mądrego pośrednika, każda z nich wysławiała życie, którego strzegła, w sposób najdoskonalej dyskretny. Przemawiając w zasadzie jedynie do zmysłu słuchu, podawała za sprawą wyobraźni wszystkim zmysłom zespoły obrazów w rodzaju widowisk teatralnych. Tłumaczyła przypadkową mowę dźwięków na najdokładniej, pod względem psychologicznym, skonstruowane fragmenty dramatyczne. Nawiązywała nić porozumienia się i stałego porozumiewania się kilku