chanka z uczuciem szczególnego wyczerpania i poniekąd zawodu. Strzępiła myśl na obliczaniu własnych sił, których suma doprowadziła ją do rozpaczliwego przekonania, że ciężar świętego brzemienia olbrzymieje i przerasta jej możność, wyraźnie w ostatnich czasach zachwianą. Błądziła tedy po manowcach rozpaczy, wpadała w ciemne wądoły zwątpień i zmagała się z sobą rozdwojona na dwie wzajem sobie nienawistne połowy. Od śmierci Grudowskiego nie mogła się opędzić wrażeniu, że treść stosunku Klemensa do niej wcieliła się w Seweryna, że pokalała jego jakimś znakiem wewnętrznym. Stała się zazdrosną o kalectwo i cierpienia swego kochanka. Proteza zaczęła powoli razić jej oczy, aż wreszcie, niby żywego wroga znienawidziła ją, jak znienawidziła wszystko, co w sposób bezlitosny zaprzeczało jej miłości ofiarnej, co urągało jej marzeniom.
Samotność, niby trzeci, obcy człowiek, zły, mądry i niemy, wchodziła między kochanków. Odsuwała ich od siebie coraz dalej, osamatniając każde zosobna i wypychając ich z błogosławionej dotychczasowości w rzeczywistość indywidualnego życia mężczyzny i kobiety.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Był owego dnia sierpniowego upał ponad wytrzymanie. Nisko nad polami kłębił się żar ciężki i gęsty. Migotała gorącość między liściami drzew. Pełzała po piasku, wspinała się na pnie sosen, wsączała się zewszechstron w błękitne i fioletowe plamy cieni.
W pokoju na pierwszem piętrze t. zw. gołębnika