Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/235

Ta strona została skorygowana.

nego wzruszenia. Ostrożnie, jakgdyby na niezamknięte rany, złożyła głowę swoją na jego piersiach. Słyszała jego oddech szybki i głośny, sama bacząc na swój, by nie spowodował przez zbytnie poruszenie ciała możliwego bólu kochankowi. Mniemała wciąż jeszcze niezmiennie w myślach swoich o nim najtajniejszych, że jest cały, jako jeden skłąb święty cierpień ofiarnych. Mniemanie to w onej chwili zeskaliło się w pewność, w prawdę o nim. Osunęła się czuciem zmysłów, sercem i mgłą myśli przezroczystą w miłosierne ciepło marzeń. I choć całem ciałem wtuliła się w kalekie ciało Seweryna, wypchniętego z omroczą przemyśleń w wyrazistość życia, odpływała od jego obecności w niezmierzony obszar śnień o nim. Rzeczywistość nie docierała do istoty jej świadomości. Obie zgodnie uchylały się od siebie i odchodziły w dwie różne strony.
Helena zamknęła oczy. W skroń jej na alarm waliła tętnica szyi Seweryna. Falami i płomieniami obejmował ją żar jego ciała. Słyszała mętnie słowa, jak zwiewy upalne, przelotne. Nie odpowiadała na nie. Przepadała coraz bardziej w sobie, niby w niemocy rozkosznej. Pocałunki Witana wyobraźnia zamieniała na dotknięcia błogosławiących jej rąk Boga. Zdało się jej w owem zaśnieniu świadomości, że resztkami wszystkich swoich sił dąży do kresu, do ostatecznego wyzwolenia się ze wszystkich cierpień, że wraz ze sobą wynosi na światłość słoneczną, na jasne widzenie oczu bezchmurnych niebios, zmartwychwstały i cały o dawnym pozorze i treści kształt Seweryna.