Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/243

Ta strona została skorygowana.

Do jaźni wtłaczają się, pieką oczy pozostałe sieroce członki.
Z każdej szczeliny w podłodze zaczyna pełzać do oczu Seweryna zimny śliski wstręt.
— Zbudzone majem resztki — odtrącono! śmieje się krwawe słońce, oddzielne promienie chichocą przyziemnym chichotem.
Pozostała ręka, ta, której pieszczota — straszy, zrywa z karku długi żołnierski krawat, wokół szyi supła.
Pokój zasnuwa dziwny, bluźnierczy spokój.






Jakby w krąg owija jakaś rzewna cichość zapatrzoną obłędnemi oczyma w drobne złociste fale Sekwany Helenę.
Z ciepłych nisko przewijających się oparów wyłania się rozkaźna tęsknota.
Tęsknota bierze w panowanie wolę i myśli.
Wraca Helena, śpieszy do Seweryna, by paść na twarz przed nim.
Poczyna wierzyć, że oto naprawi grzech złamanej przysięgi, że własną krwią zmyje brud i plamę duszy swojej.
Biegnie, jak miłująca w cichości pana swego pogardzana służebnica.
Stoi u drzwi wejść niegodna.
Naglona tęsknotą wchodzi.