Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/52

Ta strona została skorygowana.

będzie świadectwem mojego upadku. Przysięgam! Uratowałem życie ludzkie, trzeba się będzie niem zająć!
Przecisnąwszy przez bezładne skłębienia myślowe postanowienie ratowania Heleny, klęknął nad nią i ostrożnie, podnosząc niemocną, bezwolną głowę, oparł ją o swoje kolana. Szerokim rzutem spojrzenia ogarnął i ocenił wartość życiową Kosińskiej, która w tejże chwili uczyniła kilka drobnych ruchów ręką, następnie otworzyła oczy i zawiesiła napoły widzące patrzenie ich na ścianie. Klemens wstrzymał oddech. Cisza była tak czysta, tak przezroczysta, że już nie słychać, lecz widać było niemal bieg dwóch serc, wybijających głuchy, przyśpieszony takt na moście granicznym — chwili życia szczególnej. Myśli wynurzały się z mgławych odmętów niepewnie, jakgdyby oślepłe. Na oczy zsunęły się znowu ciężkie powieki. Nadmierne wyczerpanie sił nie pozwalało ciału na ruch bardziej zdecydowany, jednocześnie odbierało świadomości możność szybkiego rozeznania się. Przytomność wracała powoli.
Ręce Klemensa zadrżały. Próżno starał się opanować wzruszenie, odbierające mu wszelką pewność siebie. Drżenie nie ustąpiło, przeciwnie wzmogło się.
— Kto to, kto? — nagle rzuciła przerażona Helena, zrywając się na równe nogi i zostawiając przed sobą klęczącego Klemensa.
— Pani będzie...
— Kto pan jest? — krzyknęła, wkładając na siebie długi płaszcz.
— Postaram się to pani wytłumaczyć, pozwoli pani jednak...