Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/72

Ta strona została skorygowana.

— Ooo, słyszy pan, jak ryczą na mnie? Idą!
— Dlaczego, na miłość boską wyłącznie na pana? — Klemens zdawał się być znagła tem, co usłyszał, bardzo podniecony.
— Panie, ja wiem, że to wszystko przeciw mnie, — ze smutnem przekonaniem wypowiedział oficer.
— Bo ja wiem, może pan ma i rację — zaczął innym głosem po chwili namysłu — może... wie pan co ? Oni zapewne, biorąc tylko pana pod uwagę, jako już znajomego im oficera armji rosyjskiej, idą wszyscy przeciwko panu...
— Ja wiem! — przerwał Safonow.
— Przecież to takie proste. Pan, kapitanie, inaczej sądzić nie może... — mówił, jakby do siebie Grudowski, snać natrafiwszy myślami na nić z wielkiego kłębka jego zasadniczego sposobu rozumowania.
— Trzeba będzie natychmiast uciekać! — rzekł Safonow, zrywając się z łóżka.
— Tak, niech pan ucieka! — potwierdził poważnie Klemens.
W niespełna kwadrans kapitan Aleksy Mikołajewicz Safonow pędził w stronę mostu na Wiśle. Gnał go obłędny, nie do zwalczenia żadną groźbą, nie do wytłumaczenia żadnem słowem rozumnem i logicznem, przestrach. Potwór, który go na pewno za dni najwyżej parę docna wycieńczonego, bez żadnej krwawej skazy na ciele, gdzieś w czystem polu rzuci bez życia wpoprzek ludzkiemu patrzeniu i myśleniu.
Klemens po odejściu szczególnego gościa nie wiedział którą myślą i czego dotknąć się nasamprzód. Leżał przed nim tobół rozwiązany z towarem wszela-