Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/73

Ta strona została skorygowana.

kim, oczy na siebie ściągając niezupełnie. Usiadł. Zadumał się. Kędyś, hen, za miastem, w stronie tylko wiadomej, lecz w miejscu dlań nieznanem huczały armaty. Noc roznosiła huczenie owo nisko przy ziemi, rozsyłała je słuchowi czuwającemu nietylko, jako dźwięk ponury, lecz, jako słowo znaczenia ogromnego. Klemens podjął to słowo i znaczeniem jego przepoił substancję mózgową. Rozgrzmoty armatnich wystrzałów wraz ze słowami kapitana Safonowa krzepły pod czaszką, jak krople krwi, sączącej się z ludzkich ran.
Wojna.
„Rozumiem, jak tak jeden naród patrjotyczny idzie na drugi naród patrjotyczny...“ przypomniały się Grudowskiemu słowa gościa.
— To wówczas i ja rozumiem — wówczas jest śmierć ludziom dobrej woli, no, a tej rozkoszy ludziom odbierać nie wolno, za długo zazwyczaj na nią czekają, za długo marzą o niej każdym nerwem, każdym mięśniem, by jakiś wykrzyk: Precz z wojną! — mógł ich od chęci posmakowania tej rozkoszy oderwać — tak to rozumiem! — dorzucił z zadowoleniem do myśli twardej i niedojrzałej, jak owoc zielony mocno jeszcze sokiem z pnia karmnym i nienasyceniem swojem z całem drzewem związany. I rozumiem — nawiązywał myśli — także oficera artylerji, któremu co dnia, może co godzinę, co minutę nawet pękały pociski nad uśpioną świadomością póty, póki ta nie zerwała się z krzykiem, wszystek głos i wolę serdeczną nim zgłuszając. Rozumiem, iż wtedy moc wszelka wraża powstała w umyśle jego przeciw niemu. Któż dla niego wówczas zaistniał ? Tylko lęk o życie.