Na stycznia Grudowski obiecał Kosińskiej, a obietnicę uroczystem słowem honoru utwierdził, że w pierwszym dniu możności wyjazdu do Paryża, wraz z nią tam pojedzie i pomoże jej odszukać Witana. Od chwili owego przyrzeczenia, nad życiem Heleny rozpostarł się najczystszy błękit nadziei, na horyzoncie wyjawił się jak kwiat wszystkiem sercem wymarzony cel dążeń i trudów najcięższych. Trudów częstokroć było ponad miarę największego ludzkiego wysiłku. Nieraz przecież trzeba było czystość serdeczną miłowania odłożyć, albo zewszechstron na głucho ją zaryglować, aby móc, po godzinach unicestwienia, znowu dni kilka, lub najwyżej tygodni, w łasce dobrej nadziei przeżyć. Wiara w dzień ostatecznego ukojenia, które się zbliżało z każdą chwilą wstecz zepchniętą, nakazywała jako udrękę, jednocześnie, jako konieczność życia codziennego bezwzględną — upokorzenia duszy i pokalanie ciała najsroższe. Materjalnych środków do najuboższego nawet przetrwania niewiadomego czasu rozłąki nie miała Helena żadnych. Nazajutrz, po obietnicy Klemensa, nie mając grosza przy rozśpiewanej radością duszy, wyniosła do znajomego Żyda-handlarza poduszkę jedną z dwu wogóle posiadanych.
Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/75
Ta strona została skorygowana.
V.