Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/84

Ta strona została skorygowana.

jej zazierał głęboko. Ona zrazu niechętnie, potem mówiła z najistotniejszej wewnętrznej potrzeby przypatrzenia się sobie i osądzenia siebie według wszelkich praw i rozumień człowieka obcego, sądzącego przewiny cudze, nie swoje. Mówiła raczej do siebie, niż do słuchającego. On odmierzał dokładnie miarą opowiadanych mu przeżyć ledwie widoczną kreskę z lewej strony w jej policzku przez czas wyżłobioną. Godził jako przyczynę ze skutkiem maleńkie pod oczyma zmarszczki z ciężarem, który się całego niemal czasu życia Heleny przez nią przewalił, miażdżąc i kalecząc kształt jej ciała i ducha, zaprawdę szlachetny. Sprawdzał i równał. Badał, czy szczegóły się zwierają, czy rozwleczone latami wiernie się zespoliły i ustanowiły całość bytu obecnego, który miał przed oczyma. Wszystko odpowiadało sobie najdoskonalej dopasowane w wymiarze, nie zostawiając dla najbardziej pilnego patrzenia szczeliny kłamstwa, najmniejszego odchylenia od prawdy faktycznej.
W pewnej chwili, jakby rozwijając, czy też stwierdzając treścią powiedzenie Klemensa o fizycznej w niej niemożliwości zdrady, Helena zaczęła opowiadać o swojem dzieciństwie, o uczęszczaniu do szkoły baletu, gdzie starsze jej koleżanki spopieliły w ogniu codziennej między sobą rozpusty trwożną, pierwszą dziewczęcą wolę jej zmysłów. O tem, jak później wszystka chęć ciała się zbłąkała, jak jej nie stało sensu i racji istnienia. O tem, jak ją wstecz w siebie zapchnął nałóg osobliwy. O tem, jak już nic z zewnątrz nie mogło dotrzeć do niej i jak się zamieniło błogosławieństwa życia, gdy miłością uświęcone, w pracę zimną,