— Długie?
— Długie, ale ostatnio strasznie wychodzą. — A pan taki blady... wie pan, że dopiero dziś zauważyłam jaki pan blady!
— Radzi pani trochę tej zagranicznej czerwoności?
— Eh! Życzę rumieńców! I chudy pan taki...
— Zwyczajnie, jak to suchotnik.
— Ale, ale suchotnik! Zaraz suchotnik!
— Notoryczny! Wielokrotnie zapisany w różnych księgach uzdrowisk szwajcarskich i francuskich.
— No i co?
— No i nic!
— A teraz!
— Tak, teraz trochę lepiej, jak to zwykle pod starość. Suchoty to mądra choroba! Podobnie, jak czcigodne wiekowe damy i starsi panowie, lubią i szczególnemi względami darzą tylko młodych... tak do trzydziestki!
— A pan już ma trzydziestkę?
— Właśnie ją posiadam!
— To dobrze! Wie pan?
— Skądżebym znowu wiedział?
— Zaraz. Jeszcze nie skończyłam! Ja przedtem nie wiedziałam, nie pamiętałam zupełnie, jak pan wygląda...
— Bo też było co pamiętać!
— Zapamiętałam tylko duże, tak bardzo rozszerzone źrenice... Jakiego koloru ma pan oczy?
— Chyba niebieskie.
— To takie, jak ja! — rozkosznie, jak dziewczynka
Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/86
Ta strona została skorygowana.