Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/9

Ta strona została skorygowana.

największego wygięcia mieściły się drzwi do pokoju Gradowskiego. Symetrycznie po obydwu stronach wachlarzowego rozpięcia wgłębiały się wejścia do dwóch innych pokojów. Po prawej stronie drzwi głównych w bezokiennym przedpokoju pochrząkiwał i krztusił się wodociąg.
Choć rano było jeszcze wczesne Grudowski nie mógł już zaznać łaskawości snu. Zaciągał kołdrę na głowę, regulował oddech, kulił się, prostował — napróżno.
Przez ścianę z prawej strony narzuciło się jego słuchowi chlipanie płaczliwe i stłumione, oraz mlaskliwe odgłosy stąpania bosych nóg, jednocześnie z lewej strony, poprzez ścianę, pod którą stało jego łóżko przedarło się głośne przeciągłe ziewnięcie.
Klemens mimowoli zaczął nadsłuchiwać.
Za ścianami ścichło, niby naprzekór — zupełnie. Zaczął sobie tedy przypominać treść i charakter słyszanych dźwięków, by wywnioskować cośniecoś o swych sąsiadach, narazie chociażby odgadnąć płeć ich. Gdy zdawało mu się, że był na tropie prawdy owej, niezbyt przecież głębokiej, tajemniczy posłyszał od lewej strony zgrzyt klucza w zamku, następnie hałaśliwe połykanie przez gardziel zlewu wiadra pomyj, czy innej już zbędnej ludziom cieczy. Osobliwy hałas przerwał i jakby wytłumaczył zbyteczność wysiłku Klemensa nad rozwiązaniem podsuniętego mu przez chwilę zagadnienia, tem bardziej, że do drzwi ktoś lekko, jakby bojaźliwie zastukał. Klemens przypuszczał omyłkę, lecz na zapytanie: „Kto tam?“ —