Przewidywałam... przysięgnę w tej chwili,
Że tam z umysłu ogień podłożyli...
Ot, już i łuna gdyby błyskawica...
Pali się tęgo! — Pal dyabli dziedzica,
Ma dość pieniędzy; ale mnie przestrasza
Że blizko dworu stoi chata nasza...
Wiatr się obróci, iskierkę doniesie,
I płomień buchnie po słomianej strzesze...
I pójdzie w niwecz chudoba ma marna!”
Tak myśląc, a wciąż przekładając ziarna,
Matka Gertruda, przez tłum się przeciska.
Tam gwar, krzyk, lament, stroskami ludziska
Ratują, gaszą, biegają jak mrowie,
Wynoszą sprzęty, — dwór gore w połowie,
Ogień się szerzy, — już w dymie dach cały,
Spalonych belek pryskają kawały,
A te, co płomień ogarnia dopiero,
Kilku odważnych odcina siekierą.
— „Trzymaj się, Wicku, tam drzewo jak skała”
Ktoś krzyknął z dołu... Gertruda struchlała...
To jej syn — zwinny i odważny wielce,
A ogień sycząc niby wąż stugłowy,
Już ją porywa w swe straszne okowy,
Już drzewo trzaska jak od silnych kleszczy...
Matka Gertruda na ten trzask złowieszczy
Strona:Jan Chęciński - Beczka pacierzy.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.