Strona:Jan Grzegorzewski - Pierwsza wyprawa zimowa przez Zawrat do Morskiego Oka.djvu/11

Ta strona została przepisana.

Nie bijcie się,
Pogódźcie się.
Ma cyganka długie włosy:
Podzielcie się.

My za nim chórem, i tak z pieśnią na ustach, zwróceni na południowy wschód, wszedłszy w gęstwinę lasu, zaczęliśmy się wspinać na wzgórza boczańskie. O pokrytych warstwą śniegu perciach mowy być nie mogło, więc Obrochta wybrał drożynę połogą dłuższą, nieco utartą sankami górali, jeżdżącymi tamtędy po smereczynę. Łatwość posuwania się naprzód, lekkość i rzeźwość w nogach przy łagodnej temperaturze powietrza — 3° R., a mniejszem o 8 od zakopiańskiego ciśnieniu onego przyśpieszały krok niemal po nad zwykły miarowy na przechadzkach. Przebiegłszy naprzód i wstecz cały sznur naszej drużyny wędrownej i poleciwszy góralom czuwanie nad nią, przystanąłem z tyłu o kroków kilkanaście i zszedłszy z drogi wstąpiłem na przełaj w gęstwinę lasu. Księżyc od kwadransa wychylił się zwolna het gdzieś z po za szczytów wschodnich Murania i wznosił się majestatycznie po nad Tatrami. Otrząśnięte z opadłego dawno śniegu kiście puszyste drzew odsłoniły między ich liśćmi i konarami szczeliny i oczka jakby gęstej na pół przejrzystej siatki, przez które przedzierały się świetlane smugi księżycowe, całowały nieśmiało stopy wyniosłych jodeł a świerków i spokojnie a cicho słały się po ziemi spowitej białą oponą. Po za mną o setki staj w dolinie kipiało może życie całym warem dojrzałych namiętności, przedemną u góry gdzieś z zamroczą wieków kryła się drzemiąca tajemnicza groza śmierci zastygłego po lodowcach olbrzyma, — a tu między niemi jak w zaraniu życia przesunęło się pasmo pośrednie cichej marzącej wibracyi półjawu. Ani jedna gałązka nie drgnęła szelestem, ani jeden atom śniegu nie zadrżał szmerem obcym. Czułeś oddech tylko, jeno bicie własnego serca. I stał ten las cichy, łagodny nad utuloną w pieluchy ziemią, oboje muskane promykami srebrnemi, żyjące ich wibracyą, pulsujące wolnym niewinnym oddechem, a tak błogie, tak niezamącone jak senne marzenie dziecka, uśpionego w kolebce lekkim pocałunkiem piastunki. Zaledwo słychać cichy szept resztek bajki urywanej i wstrzymanej na jej ustach: to echa dalekich bajek górali, opowiadanych w drodze gościom, zaledwo dosłyszane, a już urwane, stłumione, rozpłynięte w toni dalekiej powietrza...