Strona:Jan Grzegorzewski - Pierwsza wyprawa zimowa przez Zawrat do Morskiego Oka.djvu/42

Ta strona została przepisana.

zrobiło. Ale gdy Bartek odważnie poszedł naprzód, a Gustaw i Józek za nim, poszliśmy i my reszta w ślady ich. Żadnego z górali nie chciałem zostawiać w odwodzie, bo przy takich właściwościach terenu na nic by się ich pomoc i tylna straż nie przydała; przeciwnie, skoro sliskie lub usuwające się piargi nie dawały mocnego oparcia nogom, góral zajmujący ostatni posterunek w razie usunięcia się poprzedzającego go wędrowca, chcąc go powstrzymać, musiał by impetem upadku sam być obalony i powiększyłby tylko liczbę ofiar; gdy przeciwnie idąc na przedzie mogliby każdy z nich ostrożnie i uważnie podać rękę z tyłu idącym i w razie ciężkiego niebezpiecznego przejścia pomódz do dźwignięcia. Jakoż praktyka niebawem stwierdziła słuszność tego przewidywywania i zarządzenia.
Pierwszy wysforował się naprzód Józef D., i nabrawszy przez dwa dni pochodu w górach wprawy, już nie wspinał się, a kroczył naprzód tak odważnie z pewnością siebie a spokojnie jak zahartowany w boju, idący do szturmu żołnierz. Dopiero przed samym wierzchołkiem począł się ślizgać, padać na kolana i czołgać się z coraz to większą trudnością, wreszcie obsunął się nieco i z rozkrzyżowanemi rękoma legł brzuchem na mocno spadzistej wklęsłości grani: nogi jego oparły się o jakiś natrafiony wystający złom grzbietu piargowego, ręce ślizgały się po szklistej powierzchni grani, a od głowy do najbliższego kamienia, za któryby się zaczepić można było i posunąć dalej zalegała podniesiona w górę przestrzeń na przeszło sążeń odległości; ani sposobu jej przebyć. W tej chwili wznoszący się Gustaw naprzód, obejrzał się, wbił jedną ręką ciupagę w piargi, drugą chwycił się za sterczący głaz, wyciągnął się w dół jak struna, podał obie swe stopy D....iemu, a gdy ten je pochwycił rękoma, począł się kurczyć jak robak i wyciągać naprzód żywą u nóg swoich wagę.
My reszta tymczasem od dołu wznosiliśmy się powolnie ale statecznie do góry. Piargi z początku były suche i trocha skrzepłe, więc szło się prawie tak samo jak latem na Zawracie, powoli jednak stawały się one twardszemi, spójniejszemi, a tu i owdzie przesiane wąskiemi podłużnemi smugami lodu lub nawet kosmykami śniegu; a że spadek pochyłości grani podnosił się stromo, wypadało nieraz raczkować. Mając bezpośrednio przed sobą towarzyszkę naszą, starałem się jak najmocniejszą wyszukiwać podstawę dla niej, aby i samemu zabez-