Strona:Jan Grzegorzewski - Pierwsza wyprawa zimowa przez Zawrat do Morskiego Oka.djvu/44

Ta strona została przepisana.

i znów odmówiła, zadowalniając się widokiem i bliską obecnością siły ratunkowej uosobionej w Gustawie, która jej dodawała otuchy i pewności kroczenia naprzód. I tak się to powtarzało ciągle, aż zniknęli mi oboje pod wierzchołkiem z oczu.
Zanim to wszakże nastąpiło i zanim wogóle Gustaw pospieszył, ja usunąwszy się na bok i zaczekawszy chwilkę, zacząłem wspinać się małym żlebkiem równoległym do tej po głównym grzbiecie grani perci, którą był wskazał Bartek Obrochta, i po której wspinali się wszyscy, a na samym końcu towarzyszka nasza. Podniosłem głowę w górę, ażeby zbadać — na ile zszedłem z tej drogi i jak wiele wzniosła się w górę drużyna cała. Była to właśnie chwila, kiedy Gustaw kurcząc się wyciągał nogami swemi D....skiego. Na ten widok, mimo niewygodnej pozycyi własnej, parsknąłem śmiechem. Czy to wskutek nieuwagi, wywołanej zapatrzeniem, czy przez wstrząśnięcie ciała śmiechem, noga mi się powinęła na piargach, tracę równowagę i jak byłem pochylony nad ziemią, tak czuję, że się zaczynam po niej usuwać; przypadam jeszcze bliżej twarzą ku piargom, czepiając się ich obu rękoma, gdy z jednej z nich wymyka mi się ciupaga i przeszedłszy pod pachą ślizga się wzdłuż ciała na dół; w obawie utracenia tak dzielnej pomocy w górach, chwytam ją prawą ręką, lewa nie mogąc udźwignąć całego ciężaru ciała, już zachwianego w równowadze, odrywa się od wystającego z piargi złomu skalnego i zaczyna się staczać po prawym kancie grzebienia z nogą prawą pochyloną ku przepaści stoku nad doliną Pięciu stawów: już stoczyłem się w jednej sekundzie o parę sążni w dół, jeszcze chwilka i albo całe ciało przechyli się w prawo ku przepaści, albo stoczy się ku siodełku Świstówki. Chwytam się konwulsyjnie ciupagą piarg, a lewą nogą z całem wytężeniem płużąc po grzbiebie Miedzianego, uczuwam wystający mały złom skalny; jednocześnie gwałtowny wiatr dmący od minuty, odsuwa mię od pochyłości południowej i prze z całą gwałtownością ku wyżynom. Zostałem na chwilę ocalony...
Wytchnąwszy w zawieszeniu nad przepaścią, zaczynam wydobywać się stamtąd i kierując się na lewo wspinać wyżej, aby trafić na perć środkowego grzebienia grani. Sprawa wcale nie była łatwą. Gdybym był się nie zsunął z owego grzebienia, mimo stromego jego wzniesienia i ostrego kantu, mógłbym go osiodławszy raczkować i wznosić się wyżej jakby po koniu,