Strona:Jan Grzegorzewski - Pierwsza wyprawa zimowa przez Zawrat do Morskiego Oka.djvu/47

Ta strona została przepisana.

Trudno orzec, — które z dwóch uczuć najbardziej zadowalnia serce człowieka, czy wzmagająca się coraz z siłami w górach żądza wciąż gonienia w nieznane światy wśród walk fizycznych i duchowych i pokonywania co krok przeszkód i niebezpieczeństw, — czy też zadowolenie z pokonania tych ostatnich, cisza a spokój po przebyciu tych walk? Po dwudniowych szamotaniach się, poraz pierwszy w całej pełni zaznałem teraz tego drugiego uczucia, połączonego z innem, nie mniej błogiem, choć rzadkiem, niekiedy upragnionem a możliwem tylko w takich przestworach niezaludnionych jak szczyty tatrzańskie. Byliśmy już stanowczo poza sferą wszelkich niebezpieczeństw, a jednak jeszcze na takim terenie, dokąd nie sięgnęły siedliska ludzkie, a o tej porze nawet stopa śmiałka przygodnie tu nie zabłądziła. Zatrzymaliśmy się w tem miejscu zbocza Opalonego skąd po przez dolinę Roztoki wzrok wyraźnie obejmował groźną spadzistość Krzyżnego. O kilkanaście kroków niżej od nas kończyły się w głębokim śniegu świeże ślady stóp ludzkich w kierunku od Roztoki. Z początku myśleliśmy, że dążył tędy p. P., o którym słyszeliśmy, że miał pójść w góry; może dotarł tędy od Roztoki i pragnał przedostać się przez Miedziane lub Świstówkę w dolinę Pięciu Stawów tj. z przeciwnej strony w te same okolice, któreśmy świeżo przebyli, lecz trafiwszy na niezmożone przeszkody, cofnął się z powrotem. Gdy jednak tuż obok trafiliśmy na ślady stada kozic, powzięliśmy przekonanie, że to musieli tamtędy przechodzić kłusownicy. Jakoż w kilka dni później dowiedzieliśmy się od samego P., że chodził w tym czasie w góry, ale w stronę doliny Pańszczycowej. Zeszedłszy jeszcze niżej w kierunku ku Rybiemu Potokowi wśród ciszy i ciepła promieniejącego od słońca, rzuciliśmy się z rozkoszą w śnieg i odświeżaliśmy podniebienia i usta świeżo zachowanemi na krzakach jagodami rosnącej tu w śniegu soczystej bruśnicy. Smak ich dodawał nam tylko tej rzeźwości i pogody umysłu, jaką już uczuwaliśmy na widok otaczających nas zewsząd przestworów bezbrzeżnych, nie krępowanych żadnemi przykremi urządzeniami ludzkiemi. Jeśli kiedyindziej człowiek uznając dobrodziejstwa uspołecznienia i cywilizacyi, chętnie składa nieodbicie dla jej utrzymania potrzebne ofiary i ponosi ciężary, to rad był teraz, że nie zna ani tych dobrodziejstw, ani tych ciężarów; w duszy mu błogo było, że się choć raz może obyć bez kodeksów, paragrafów,