Strona:Jan Grzegorzewski - Pierwsza wyprawa zimowa przez Zawrat do Morskiego Oka.djvu/48

Ta strona została przepisana.

mundurów i t. d.; gotów zrozumieć możliwość istnienia lepszej cząstki aspiracyj szlachetnych — bodaj u opryszków, lub zazdrościć ptakom niebieskim.
Tak, ptakom. One tu już zalatują, już szczebioczą, już ożywiają świergotaniem swojem obie doliny — Roztoki i Rybiego potoku, które w niższych swych połaciach zalesione świerkami, jodłami i bukami; podszyte ciepłym mchem, wśród którego bujnie mimo zimy zielenią się: paprotka, gadzie ziele, czernica, bruśnica i inne nieznane w pasie kosodrzewiny i turni, lub zamarłe na zimę gdzieindziej. Cicho tu, pogodnie i ciepło jak na wiosnę.
Objęły nas znowu zimno i wiatr, gdy około 3-ciej godziny popołudniu zbliżyliśmy się do Morskiego Oka. Słońce już się skryło za góry, więc mimo pogodnego nieba wszystkie do koła jeziora turnie tonęły w wysokich cieniach; jeden tylko szczyt Mnicha migotał złotemi blaskami jakby otoczony aureolą wśród otaczającej go pomroki. Smętna, zimna cisza panowała do koła. Zwierciadło jeziora zamarznięte i pokryte śniegiem, przeświecało wszakże nieco lodowatością skorupy, a pośrodku przez całą długość linii poprzecznej widniała rysa, jakby szczelina z pęknięcia, połyskująca jaskrawo i odrzynająca się wyraźnie tym połyskiem od reszty powierzchni jeziornej.
Szczęśliwe przybycie nasze zapisawszy na zewnętrznej ścianie zamkniętego schroniska Towarzystwa Tatrzańskiego, udaliśmy się do otwartej szopy góralskiej i tam przy rozpalonem ognisku uwarzywszy i zjadłszy resztki zapasów naszych, przy zapadającym zmroku puściliśmy się w drogę powrotną do Zakopanego na Bukowinę.
O północy przybyliśmy na Łysą polanę i zanocowaliśmy u leśnika Dziadonia, tego samego, którego latem z. r. byli pochwycili hajducy węgierscy, a który im tak szczęśliwie umknął z więzów. A było też dla kogo umykać; obsiadła go dziatwa jak sikory: ćwierć kopy jak obszył, wszystko w jednej izbie, rozgrzanej do 30° Reaumura. Można sobie wyobrazić — jakiej łaźni zażyliśmy. Kiedym, w nocy rozzuł się, epiderma skóry na nogach, zziębniętych i przemokłych całodziennem brodzeniem w śniegu, a następnie rozgrzanych ową nadmierną ciepłotą — za dotknięciem rąk oddzielała się plastrami i warstwami całemi.