Strona:Jan Jeleński - Żydzi na wsi.djvu/17

Ta strona została przepisana.
—   11   —

potrzebuje obecnie już np. kawy, herbaty, cukru, świec i t. p. Naturalnie, zwrot ten nie uszedł uwagi spekulantów, którzy od pewnego czasu zakładają sklepiki wiejskie.
Sam fakt otwierania sklepów po wsiach, nie jest ani szkodliwym ani nienaturalnym. Owszem, jest on dobrym o tyle, że ludność miejscowa ma pewne udogodnienie, niepotrzebując po każdy funt soli lub łut herbaty, udawać się do miasteczka i tracić czas napróżno.
Ale w tem właśnie kwestya, że sklepiki i kramy są jedynie parawanem, po za którym kryje się wyzysk, nadużycie dobrej wiary i lichwa wreszcie w najrozmaitszych, a dla oczu niedostrzegalnych, — formach.
W miasteczku, istnieje jeszcze pomiędzy sklepikami jakakolwiek konkurencya, choć wszystkie mają jeden charakter i jeden cel przed sobą; gdy tymczasem na wsi, spekulant zakładający sklepik, staje się wyłącznym i samowładnym panem położenia.
Ludność miejscowa, mając sklepik pod bokiem, kupuje nawet więcej niż gdyby jej wypadało po wszystko udawać się do miasteczka, ale co kupuje i w jakich warunkach, to właściwie stanowi jądro rzeczy.
Jeżeli w sklepach i sklepikach miasteczkowych widzimy, po największej części, towary liche, to w sklepikach wiejskich — bywają one stokroć nędzniejsze. Są to poprostu odpadki różnych towarów i produktów obliczonych na nieznajomość klientów, którzy na dobroć i gatunek nie zwracają bliższej uwagi.
Dla prostaczka wystarcza to, że pije herbatę (z arakiem) nie przypuszczając, że pije on właściwie odwar zwyczajnego siana lub innego zielska.
Rzecz prosta, że dobroduszni klienci podobnież jak na gatunku, są wyzyskiwani na mierze oraz wadze towarów.
Rzetelności owych miar i wag sklepowych, nikt niestety nie sprawdza, chociaż jest to systematycznie dokonywa-