Krwawisz się, biedne me serce! Głęboko
Myśląc o ranie twej, śmieję się z wzgardą,
Przecież twą dolę gdy rozważam twardą,
Ciemnemi łzami nabrzmiewa me oko.
Słuchałeś szeptów Nadziei, a czemu
Szept ten puściłeś w niepamięć, gdy blade
Ręce szalonej zazdrości gromadę
Widm ci przywiodły, wrogich zdrowiu twemu?
Słodka to była nadzieja, choć nikła,
I snem niejednym chwile ci spokoju
Uprzyjemniała!... W największym ją znoju
Winien-ś był pieścić najwięcej! Tak zwykła,
Wysiłkiem troski matka przygnębiona
Pieścić swe dziecię, mrące u jej łona.
Czemuś mi uszło, o słodkie spojrzenie,
Coś moją duszę zwodziło! Jak w wnętrze
Kwiatów miesięczne wnikają promienie,
Znajdź w moje serce drogi jaknajprędsze,
Szczęsny uśmiechu! Rozmyślam ze smutkiem
O dniach minionych, leżąc, gdy dzień ginie.