wił jak z katedry, i z lubością wsłuchiwał się w bujne fale głosu, które rozpuszczał po pokoju. Miał już kończyć stanowczą rekuzę, kiedy nagle w oknie poza jego haftowaną czapeczką pojawiła się poczciwa twarz pani sekretarzowej. Ujrzał ją Stanisław, tocząc wokoło wzrok rozpaczliwy. Robiła mu jakieś energiczne znaki, których z początku nie rozumiał. Nakoniec wskazała najpierw na altankę, a potem na męża. Stanisław przypomniał sobie wreszcie wczorajszą rozmowę, której jak wówczas, tak i teraz nie rozumiał. Ale była to ostatnia kotwica nadziei, i chwycił się jej z tą odwagą, jakiej dają zwykle dowód właśnie najbojaźliwsi ludzie w chwili wielkiej trwogi.
— Zresztą — odezwał się dziwnie stanowczym głosem, przerywając sekretarzowi jego perorę — zresztą, nie zapominaj pan, że jestem synem Macieja Wołodeckiego!
Nie wiem, dlaczego sekretarz opuścił w tej chwili swój cybuch na ziemię, i zerwał się z miejsca, wlepiając w Stanisława wzrok, niby przerażony.
— Pan jesteś synem Macieja Wołodeckiego, wiem o tem.
— Tak — mówił dalej Stanisław na chybił-trafił — jestem synem Macieja Wołodeckiego, i mam przy tem pewną pozycyę w dziennikarstwie krajowem. Posagu panny Natalii nie potrzebuję...
— Ależ, drogi, kochany Stasiu, — zawołał — p. Kluszczyński, porywając go ni ztąd ni z owąd w swoje objęcia — jak mówiłem, to wszystko da się jakoś załatwić! Toć ja z twoim ojcem żyłem i kochaliśmy się jak brat z bratem! Dziennikarstwo to dzisiaj wielka potęga, w sprawach publicznych i... w prywatnych! Oczywiście, że musimy poczekać aż... aż się stosunki publiczne wyklarują... wszak wam nie tak pilno, jesteście jeszcze bardzo młodzi. No, ktoby się był tego spodziewał, że syn tego kochanego poczciwego Macieja, będzie kiedyś moim zięciem! Ale poczekać musicie jeszcze kilka miesięcy, a może i rok cały... to przecież nie wieczność.
Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/128
Ta strona została przepisana.