Od dłuższego już czasu Wilków oswoił się był z myślą, że panna Natalia Kluszczyńska idzie za mąż: „Za jakiegoś literata“, dodawali niektórzy z lekceważeniem, inni zaś tym tonem, jakim młodzież szkolna na zapytanie katechety opowiada dogmat o Trójcy Przenajświętszej, t. j. z głęboką wiarą, a bardzo niegłębokiem zrozumieniem rzeczy. Z matrymonialnego punktu widzenia, literatura należała bowiem w Milicyi do wartości, zupełnie nie notowanych na giełdzie, i nie było wypadku, ażeby literat jako taki zdołał uniknąć niedogodności, połączonych z celibatem. Żonaci autorowie byli albo byłymi dzierżawcami dóbr, którzy pożenili się nim do reszty stracili na posesyi, albo też przed ożenieniem się otrzymali posadę w ober-szpitalnictwie, w jakim banku i t. p. Umysł milicyjski mógł wyobrazić sobie panią sekretarzowę, panią oficyałowę, panią profesorowę, panią kasyerowę, panią kanceliścinę nawet, ale pani „literatowa“ była czemś równie niemożliwem, jak parzysty pierwiastek ujemnej ilości.
Może po części z tego właśnie powodu, jakkolwiek Wilków oswoił się był powoli z tą myślą, nie oswoili się z nią jeszcze ani Stanisław, ani panna Natalia. Nieraz gdy rzucił okiem na serdeczny palec u lewej swojej ręki, na którym miał pierścionek z ametystem, dany mu przez pannę Natalię w zamian za inny, brylantowy, który ośmielił się jej ofiarować młody współpracownik Orędowniczki, sądził, że marzy, i musiał dopiero odtwarzać w swojej pamięci różne niezaprzeczone fakta i okoliczności, ażeby doznać owej wpół radośnej, a wpół tęsknej senzacyi, którą poeci mieszczą w sercu, a której siedzibą, jak powiedziałem, jest błona żołądkowa. To też pierścionek ten był dla niego nieocenionym skarbem. Lubił, gdy kto spostrzegł jego fason — zbyt wyraźnie niewieści, by nie dał powodu do różnych ko-