ność ta była wrodzoną, lub też pochodziła jedynie z tużurka angielskiego, zapiętego na przepisaną ilość guzików — jest to bowiem kostium, w którym nawet sylf nie potrafiłby poruszać się z gracyą. Nie zawadzi tu nadmienić, że nasz młody człowiek nazywał się Stanisław Wołodecki, i był z profesyi pedagogiem, a z nałogu poetą.
Tête-à-tête zaczęło się od tego, że p. Stanisław zesztywniał jeszcze bardziej, spojrzał jeszcze figlarniej na pannę Natalię, i westchnął, to jest wykonał trzy czynności, nie mające z sobą najmniejszego logicznego związku, a jednak logicznie złączone z tem, co myślał w tej chwili.
Panna Natalia zerknęła na niego z pod oka, i chociaż p. Stanisław nie uważał tego, to obowiązkiem powieściopisarza jest zanotować, iż w tej chwili, jak ongi po knującej zdradę fizyonomii Wallenroda, tak po jej twarzy „uśmiech przeleciał, blady i znikomy“, zamaskowany zręcznie zwrotem ku wazonkom, stojącym za nią na oknie. Może jaka łaskawa czytelniczka wytłumaczy czytelnikowi co znaczy taki uśmiech przelatujący po twarzy młodej panienki w chwili, gdy znajduje się sama w pokoju z młodym człowiekiem, który trzyma się sztywnie, spogląda figlarnie, i wzdycha.
— Czy pana bardzo bawi polityka? — zagadnęła go nagle.
— Nie, nie bardzo... osobliwie gdy...
— Osobliwie gdy mój ojciec rozgada się o niej, nieprawdaż?
— Nie pani, osobliwie, chciałem powiedzieć... gdy mógłbym mówić o czem innem... z kim innym...
— Naprzykład z mamą o konfiturach?
— Jaka panna Natalia niedobra, że mię nie chce rozumieć!
— Przyznasz pan, że dotychczas nie powiedziałeś nic zrozumiałego.
— Nie potrzebuję mówić, że wolałbym rozmawiać z panią... o czemkolwiek, niż zajmować się polityką z największymi mędrcami stanu.
Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/18
Ta strona została przepisana.