Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/182

Ta strona została przepisana.

w duszy niczego mocniej, jak pozbyć się Wołodeckiego i mieć zięciem człowieka, który miał takie koneksye, który mu wróżył miliony, i który prawdopodobnie sam ma jaki taki mająteczek, a więc nie będzie zbyt nieużytym, gdy będzie mowa o posagu. Drżał atoli na samą myśl narażenia się Wołodeckiemu. Chociaż bowiem ten ostatni był, jego zdaniem, miękkiego ducha człowiekiem, to był w przyjaźni z Smiechowskim, a ten był wstanie pchnąć go do zemsty. Sprawa sakiewki z czerwieńcami była zbyt dawną i trudną do wyjaśnienia, ażeby mogła wiele szkodzić, ale ów nieszczęsny dokument! Prezes Banku Pilodemicznego, opartego na uczuciu patryotycznem, pierwszy patryota w całym Wilkowie, napiętnowany publicznie jako denuncyant — to byłoby okropnem! Dlatego też p. Kluszczyński, lekceważąc swoją drogą napomnienia i przedstawienia żony, oświadczył córce kategorycznie, że nie zerwie ze Stanisławem, i że jej także zrywać z nim zakazuje, chybaby Wołodecki sam, dobrowolnie, miał się rozmyśleć i cofnąć.
Dr. Mitręga wahał się długo, jak się wziąć do rzeczy. Przypominał sobie wszystkie szczegóły, które mu mogły służyć za punkt oparcia do sądu o charakterze Stanisława; I — rzecz dziwna! Po długim namyśle nabył trafnego przekonania, że Stanisław zdolnym jest do ustępstwa z przyjaźni, a pomylił się tylko co do natury tego ustępstwa, zdawało mu się bowiem rzeczą niewątpliwą, że chodzi tu głównie i wyłącznie o posag panny Natalii, a tylko przyzwoitość nakazuje mówić raczej o miłości.
Ułożywszy plan na tej zasadzie, około południa dr. Mitręga pojawił się w redakcyi Orędowniczki. Zamknął się w osobnym pokoju ze Stanisławem. Przystąpił do niego uroczyście. Ścisnął go serdecznie raz i drugi za rękę. Popatrzył mu głęboko w oczy smętnym jakimś i łzawym wzrokiem. Odstąpił parę kroków, siadł na krześle, zwiesił głowę na piersi i uderzając ręką o stół, rzekł ponurym głosem:
 — Panie Stanisławie: musimy i będziemy się strzelać!
Stanisław, zaniepokojony dramatyczną akcyą swego