bierając minę bohaterską. — Panie doktorze — mówił dalej stanowczo i z naciskiem — winien panu jestem wdzięczność dozgonną, i nie uchybię jej nigdy, ale nie powinieneś pan korzystać ze swego stanowiska i mówić mi...
Łzy zakręciły mu się w oczach i musiał przestać, ażeby się nie rozszlochać jak histeryczna panna; widać wszakże było, że tłumił łkanie w piersiach. Było wiele gorzkich wyrzutów w niemej grze jego twarzy, ale nie trafiały one do serca dr. Mitrędze, który w tej chwili zastanawiał się w duszy, czy dobrze będzie wystąpić z dowodem niezbitym, jakim był bilet Natalii, lub czyli może przeciwnie bilet ten nie przekona Stanisława, jak silną jest jego pozycya, przynajmniej wobec p. Kluszczyńskiego. Po niejakiem wahaniu się, dr. Mitręga wyjął wreszcie z pugilaresu fatalną kartkę i podał ją Wołodeckiemu z zapytaniem:
— Czy znasz pan to pismo?
Czy je znał! Ileż razy pożerał oczyma, przyciskał do ust, najmniejsze słówko, tą ręką skreślone! Równie niepotrzebnie pytałby kto skąpca, czy zna połysk i brzęk złota, które chowa w skarbonie. Stanisław znał, znał niestety to pismo, i tem straszniej, nieodwołalniej, nielitościwiej uderzyły go wyrazy, które przeczytał. Nie zdołam opisać, jak się zachował w tej chwili, jakkolwiek bowiem zdarzało mi się nieraz w życiu być świadkiem wielkiej, cudzej boleści, to jakoś nigdy nie przyszło mi na myśl, jaką ona przybierała pozę, jak zaciskała dłonie, jak jej drgały usta, jak jej oczy pozbawione były łez, być może, że nie studyowałem tego, bo czułem wraz z bolejącym część jego cierpienia. Studyowałem natomiast rozpacze takie, w jakiej np. przed chwilą widzieliśmy dr. Mitręgę, i wiem tyle, że te ostatnie były nierównie rozpaczliwszemi i gwałtowniejszemi od tamtych. To też dr. Mitręga nie potrzebował biegać po pokoju za Stanisławem i prosić go, ażeby się uspokoił. Zdawało mu się nawet z początku, że ten przyjął dość obojętnie cios, który go dotknął. Szanowny doktor uważał to za zachętę do dalszej rozmowy, i zapytał, co teraz sądzi o całej sprawie, ale Stanisław nie słyszał go wcale. Długo,
Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/186
Ta strona została przepisana.