Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/19

Ta strona została przepisana.

— Dlaczegóż pan słuchałeś tak pilnie tego co tato prawił?
—  Bo... bo chciałbym pozyskać jego względy.
— Na cóż panu jego względów?
— I pani mię pytasz o to?
Tak to zazwyczaj bywa w podobnych razach. Nieśmiały młodzieniec chciałby, ażeby panna zrozumiała pośrednie jego wyznania, a naiwność dziewicza żąda wyjaśnień kategorycznych, aż po półgodzinnej szermierce zapytań i odpowiedzi, ktoś trzeci wejdzie do pokoju, albo tylko skrzypnie drzwiami, i dobra sposobność przemija, czasem niepowrotnie. Była to czterdziesta sposobność, którą opuszczał właśnie p. Stanisław, i przeminęła z powodu, iż p. Kluszczyńska wróciła z kuchni donosząc, iż syrup jeszcze się nie wygotował.
Zabawiwszy jeszcze czas jakiś, bohater nasz pożegnał się i wyszedł zrozpaczony.
Nie będziemy ścigali duszy naszego bohatera na tych manowcach, któremi błąkała się w ponurej zadumie. Dosyć nam będzie dowiedzieć się, że wrócił do domu i ulżył sobie najpierw, zdejmując i wieszając w szafie czarny tużurek, i wkładając inny, bardziej zastosowany do gorącej pory roku. Następnie próbował jeszcze ulżyć sobie, wylewając na papier niesforny potok bujnych rymów, po którego szalonych fluktach różne gorżkie uczucia tłukły się jak skołatane burzą nawy, pozbawione steru, z poszarpanymi żaglami. Niebawem był tego cały arkusz, i wiersze były niezłe, ale nie wypowiadały nic więcej nad to, że autor ich musi być djabelnie niezadowolonym sam z siebie, skoro tak mocno narzeka na świat, na los i na ludzi. Nawiasem powiedziawszy, taki bywa sens moralny każdego pesymizmu, poetycznego i prozaicznego. Na pochwałę p. Stanisława powiedzieć muszę, że coś nakształt refleksyi podobnej przyszło mu do głowy, i że nie odczytawszy nawet swego utworu, schował go do szuflady, gdzie byłby spoczywał dotychczas, gdyby nie pewna okoliczność, ściśle złączona z gospodarstwem domowem naszego poety. Oto, najmował on pokój z meblami,