Stanisław krząknął tylko, co uważano za odpowiedź wystarczającą. Od trzech dni nie miał nic w ustach.
Za pośrednictwem Marcina, otrzymał tedy wkrótce kasyer Orędowniczki następujące pismo, zaopatrzone pięciu podpisami:
Pięciu, głodnych za dziesięciu,
Błaga cię: sięgnij do kasy
I pomóż nam w przedsięwzięciu
Kupienia łokcia kiełbasy...
Tak jest, „to los“ bohaterów moich, suchą kiełbasę jadać!
Na szczęście kasyer, oprócz serca czułego na podobne odezwy, miał wszufladzie trzy idealniki, których jeszcze dnia tego nie zabrał dr. Mitręga, i z których półtrzecia przysłał petentom. Zrobiono składkę: każdy z uczestników biesiady przyczynił się do niej dwudziestoma mizerakami, a trzydzieści schował sobie na później. Marcin przyniósł wódki, bułek, i upragnionej kiełbasy, ku wielkiemu zgorszeniu Machabejczyków czekających w bramie i sarkających, że ich dłużnicy ucztują tak wspaniale, zamiast płacić długi. Tymczasem w biurze, przy zakąsce, ożywiła się rozmowa.
— Wiecie — zagadnął Kosturski — Oberkomisaryat zakłada w Wilkowie pismo urzędowe w języku milicyjskim, którego zadaniem będzie zwalczać dzienniki niezawisłe.
— Słyszałem — odparł kronikarz. Poszukują na gwałt redaktora. Dają trzysta idealników miesięcznie.
— Ciekawa rzecz, czy znajdzie się Iskaryota, któryby przyjął te srebrniki — wtrącił Nieporadnicki.
— Bardzo wątpię — rzekł Wołodecki. — Są między kolegami naszymi tacy, którzy mają swoje wady, ale sprzedajnych przecież nie ma. Możemy swarzyć się i różnić w zdaniach pro foro interno, ale przejść do obcego obozu, to zupełnie co innego.
— Różni różnego byli mniemania w tej mierze, ale w końcu przeważyło zdanie optymistyczne. Wtem otwarły