Stanisław wszedł do swego pokoju, zaświecił świecę, i rozglądnął się wkoło. Uderzyły go dwie rzeczy. Najpierw, jakiś miły i nienarzucający się zbytnio zapach fiołkowy, który napełniał powietrze, a potem jeszcze coś, czego nie mógł dociec od razu? Coś się zmieniło w fizyognomii pokoju, ale co?
Wyprzedźmy powolnego w spostrzeganiu bohatera naszego, i powiedzmy, co to było. Oto Stanisław, mimo nieświetnych stosunków, wśród których wyrósł, przyzwyczajony był do pewnych wygód, a do tych należał między innemi tak zwany jasiek, ochrzczony tak przez płeć piękną zapewne z powodu, iż ponad wszystkich Michałów, Jakóbów, Józefów, i t. p. najmilsze jej są Jany. Tylko że wśród długie} niewypłacalności swego pana, jasiek ten sterał się był niepospolicie i nie miał ani jednej całej poszewki, tak, że nie miło było spojrzeć na niego. Teraz zaś, świecił w jakimśnowym, nieznanym blasku. Stanisław przypatrzył mu się bliżej. Poszeweczka na nim była śnieżnej białości, cieniutka, haftowana, czy nawet obszyta koronkami, a w jednym jej: rogu oko publicysty-pedagoga odkryło bez trudności misternie wyszyte litery: M. S. Ponieważ pan Smiechowski był W. S., jego żona A. S., a jego syn T. S., więc nie wiem doprawdy czyja to mogła być poszewka? Nie wiem także, czege Stanisław tak długo dumał nad nią, wiem tylko, że gdy skończył dumanie, pocałował, ale znowu nie wiem, czy jaśka, czy poszeweczkę, czy litery...
Świat mało wiedział o szczegółach zmiany, jaka zaszła w wydawnictwie Orędowniczki, głównie zapewne z tego po-