w takie rzeczy; ja tu działam w imieniu Banku. Dobry wieczór, panie Wołodecki.
Ostatnie te słowa były rodzajem majestatycznego pożegnania, na znak, że audyencya skończona. Stanisław nie ustąpił atoli, ani też nie nalegał na dr. Mitręgę, ażeby poręczył za Salewicza sumą, lub częścią sumy, którą mu był winien. Powiedział tylko, że może mu się uda do wieczora znaleść inne jakie resursy, i uprosił, by dr. Mitręga udał się do policyi z prośbą, by się wstrzymano z oddaniem Salewicza sądowi do jutra rana, pod pozorem np. że bank musi dokładniej zbadać księgi i przekonać się, czy nie zaszła jaka pomyłka. Dr. Mitręga przyrzekł to, poczem powiedział raz jeszcze:
— Dobry wieczór, panie Wołodecki!
Na ulicy przed bankiem czekała na Stanisława nieszczęśliwa Salewiczowa. Opowiedział jej, czego dokonał, i nie czekając ani chwili, udał się pędem do Smiechowskiego. Miał zamiar zaryzykować część kapitału matki, albo też poradzić się przynajmniej, w jakiby sposób użyć można biletu, na którym dr. Mitręga zeznał dług, u niego zaciągnięty. Na nieszczęście, czy na szczęście, Smiechowski wyjechał był przed godziną niespodzianie w sąsiedztwo, strzelać kuropatwy i zające — oczekiwano go dopiero nazajutrz koło południa.
— Ale co panu jest, panie Stanisławie? — zapytała go niespokojnie panna Marynia, udzieliwszy mu tej wiadomości. Jesteś pan zmienionym i zmięszanym, nie do poznania.
— Nic, to nic... tylko... wielkie nieszczęście...
— Mój Boże, jakie nieszczęście? Niech mi pan wszystko powie; ja chcę, żeby pan mnie wszystko powiedział!
I popatrzyła na niego tak dziwnie, jak niedawno przy pewnej sposobności, którą później opowiem, ażeby nie przerywać wątku bieżącej sprawy. Nadmienię tylko, że działo się to już w parę miesięcy po pojawieniu się owej poszeweczki z literami M. S. na jaśku Stanisława. Nadmienię także, że nie bez kozery podkreśliłem słowo: mnie, w przemówieniu panny Maryni. Stanisław wzbraniał się dość długo
Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/240
Ta strona została przepisana.