że w danym wypadku skrupuły tego rodzaju byłyby zbytecznemi, ale ażeby nastąpił „dany wypadek“, potrzeba było wprzód korzystać z niedwuznacznych objawów przywiązania, jakie widział u Maryni, potrzeba było porozumieć się z nią, z dziewczęciem liczącem zaledwie lat siedmnaście, zaledwie wstępującem w życie, czyli innemi słowy, wyzyskać zaufanie rodziców i pod ich bokiem prowadzić romans z ich córką. Honor i sumienie zabraniały tego i nakazywały usunąć się,, nim rzeczy zajdą dalej wśród warunków tak bardzo sprzyjających ich rozwojowi.
Tego dnia, kiedy Stanisław odniósł Maryni jej dukaty, upływał właśnie termin, do którego wypadało mu koniecznie zawiadomić Smiechowskiego o powziętem postanowieniu. Smiechowski wrócił popołudniu ze swojej wyprawy myśliwskiej i był nadzwyczaj wesół. Z szczególną czułością pocałował córkę w czoło, gdy się dowiedział od Stanisława, że funduszami swojemi chciała ratować nieznajomego jej zupełnie człowieka od grożącego mu więzienia. Nadmienił przytem, że interesa Banku Filodemicznego nie muszą być tak bardzo rozpaczliwemi, jak głoszą dzienniki, skoro dyrekcya nie wahała się oddać sądowi sprawę, która da powód do nieuniknionej rewizyi wszystkich ksiąg i dokumentów. Nabrał Stanisława z góry za jego zamiar naruszania kapitaliku matki na korzyść tak widocznego oczajduszy, jak Salewicz, i przeniósł rozmowę na inne, weselsze przedmioty. Stanisław nie znalazł sposobności rozmawiania z nim sam na sam, i zmuszony był odłożyć swój interes do jutra. Przytem, mimo wszelkich usiłowań, ażeby nie dać nikomu do poznania, co się działo w jego duszy, był niepospolicie smutnym. Serce mu pękało wśród tego miłego, domowego kółka, do którego tak był przylgnął, i od którego konieczność nakazywała mu oderwać się na zawsze. Uczucia jego podobne były poniekąd do uczuć ojca, przypatrującego się wesołości i przysłuchującego niewinnym projektom dzieci, podczas gdy wewnątrz przygniata go troska jakiejś nieuniknionej katastrofy, która wisi nad nim i zasmuci jutro do głębi całe to swobodnie gwarzące grono. Wiedział przynajmniej, że zasmuci jego
Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/245
Ta strona została przepisana.