prawdę. Co do p. Natalii, prawdę tę należało brać cum grano salis. Nie przeczę, że jego miłość łączyła się dla niej z posiadaniem najrozmaitszych świecidełek, jubilerskich i innych — ale z drugiej strony niechciałbym twierdzić, że w takim wypadku nie oddałaby kilku kolii i bransoletek dla ratowania człowieka, który bądź co bądź był jej mężem i ojcem jej dziecka. Powiem tedy szczerą prawdę: dr. Mitręga nawet po tem, co się stało dzisiaj rano, ba, nawet wobec katastrofy, która mu groziła, chciał wobec żony stać na piedestale pańskości, honoru, rozumu i wszelkich innych przymiotów, na którym się postawił i nie miał odwagi zstąpić z niego odrazu, wyznając jej prawdę. Wszak pamiętamy, że w Krachenburgu wolał raz zastawić garnitur wypożyczony od jubilera, niż zwierzyć się żonie z ambarasu, naówczas doprawdy tylko chwilowego. Ale — mimo przestrachu swojego na widok komisyi sądowej, a może właśnie z powodu tego przestrachu, przypomniał sobie, że Stanisław chciał wczoraj składać kaucyę za Salewicza. Stanisław nie pokazywał mu wprawdzie dukatów Maryni, bo jak wiemy, po drodze dowiedział się, że już za późno i sprawa uciszyć się nie da, skoro ją oddano sądowi — ale dr. Mitręga zostawał pod wrażeniem, że Stanisław w ostatecznym razie, zrobiwszy wielkie wysilenie, zdoła wydobyć niezbędną tu kwotę 500 idealników. Tak było w istocie, a co więcej dr. Mitręga nie mylił się, przypuszczając, że Stanisław byłby zdolnym ponieść dla niego tę ofiarę. Byłby ją nawet poniósł, mimo wszelkiej opozycyi ze strony Smiechowskiego, u którego ulokował był kapitalik swojej matki, ale jak wiemy, czekała go dzisiaj innego rodzaju rozprawa z Smiechowskim. Na wszelkie tedy insynuacye p. Emanuela, zmuszonym był odpowiedzieć, że bardzo wątpi, by mu się udało do południa, a nawet do wieczora, wydobyć taką sumę.
Potrzeba było obmyśleć coś innego. Dziwna rzecz, że w podobnych wypadkach ludzie, którzy zawsze i wszędzie, mniej lub więcej godziwemi sposobami, umieją sobie dać radę — regularnie tracą głowę i sami lecą w ręce karzącej sprawiedliwości, podczas gdy ludzie uczciwi, najmniej
Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/251
Ta strona została przepisana.