Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/254

Ta strona została przepisana.

— Patrz, patrz! — zawołał Stanisław — pokazując mu depeszę.
— Ho, ho! Czekaj! — To mówiąc, przystąpił p. Władysław do swojej ogniotrwałej kasy, wyjął z niej plik papierów, a z tego pliku jednę niewielką ćwiartkę, oglądnął ją i podał Stanisławowi. — Masz tutaj okrągłą sumkę 250.000 idealników in Confusions Münze, różnica między nią a dzisiejszą walutą wystarczy na zapłacenie podatku od wygranej.
— Ale... czy to prawda... czy jest pewność?
— Telegram jest urzędowy, i numer, jak widzisz, urzędownie literami sprawdzony. Gdybyś chciał, możesz za godzinę zeskontować wygraną w pierwszym lepszym banku.
— Kochany, drogi Władysławie! — zawołał Wołodecki, rzucając mu się na szyję.
— A, wiesz — odparł Smiechowski przypatrując mu się uważnie, nie sądziłem, by cię pieniądze tak ucieszyć mogły!
— Nie pieniądze, nie, ale mój drogi, jeżeli to prawda, to daj mi czemprędzej 500 idealników. Jeno czemprędzej, czemprędzej!
— Oszalał chłopak! Masz tu pięćset idealników, ale powiedz mi, co zamyślasz z niemi zrobić? Jeżeli chcesz fundować śniadanie, to czekaj, pójdę z tobą!
— Powiem ci później! — krzyknął na wpół przytomny mój bohater, porywając paczkę banknotów i wylatując z pokoju.
— Oszalał chłopak! — powtórzył Smiechowski, ruszając ramionami i chowając szczęśliwy los do kasy.
— Ja ci przecież jeszcze wczoraj coś podobnego mówiłam — odezwała się p. Alojza, pojawiając się w tej chwili w pokoju.
I w istocie, wczoraj wieczór, podczas gdy Stanisław płakał w swoim pokoju, podczas gdy dr. Mitręga troszczył się nieugiętością swego gospodarza, pani Smiechowska rozmawiała z p. Władysławem i udzielała mu swoich spostrzeżeń, według których Marynia miała być bardzo „zajętą“