Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/261

Ta strona została przepisana.

Nie było poprostu z czego żyć w owym domku na przedmieściu Sokołowskiem. Fantowano się, sprzedawano rzeczy. Najokropniejsza nędza zaglądała w oczy mieszkańcom. Pani Małgorzata nie mówiła wprawdzie głośno, że Pan Bóg ich tak karze za krzywdę Wołodeckich, ale myślała to w duszy. Aż nakoniec, pewnego dnia w lecie, nadeszło do pani Natalii pismo z sądu, w którem jej donoszono, że jakiś pan Noname Nobody, z Ameryki, nadesłał na ręce adwokata Nudzińskiego i złożył do depozytu sądowego sumę 10 tysięcy idealników, którą przeznacza dla jej syna, zostawiając jej dożywotnie używanie odsetków.
Właściwego nazwiska dawcy nie zdradził nigdy dr. Nudziński — zostało ono na zawsze tajemnicą, o której oprócz niego wiedziało tylko dwoje ludzi, Stanisław i Marynia...
Nazajutrz zaś po katastrofie, która dotknęła pana Mitręgę, odbywało się w redakcyi Orędowniczki, mówiąc stylem p. Harapnickiego, wielkie „łajdactwo“, uniewinnione poczęści tem, iż zaczęło się dopiero po ukończeniu czynności redakcyjnych, ale za to o tyle karygodniejsze, że nie składała się wyłącznie z wódki i suchej kiełbasy. Był kawior, były kotlety, było wino, nie jestem zresztą pewny, czy nie było szampana. Powodem tego rozlewu nie winnych płynów było, iż pan Stanisław Wołodecki, występując z redakcyi, żegnał swoich kolegów. Brał w tej uczcie udział i p. Władysław Smiechowski, a kiedy koledzy winszowali Wołodeckiemu bajecznie szczęśliwego zwrotu w jego interesach materyalnych, zawołał:
— Ha, kiedy mu winszujecie wygranej, powinszujcie i mnie zięcia!
Na co Stanisław zrobił niepospolicie niemądrą minę,, i zapytał nieśmiało:
— Nie żartujesz?
— Tym razem, nie.
— Kochany Władysławie! — zawołał Stanisław, i rzucił się w objęcia ojcu Maryni.
Faktem bowiem było, że przed dwoma godzinami Staś i Marynia sami dotychczas nie wiedząc jak i kiedy,