wiąc, targał on nielitościwie za barki bladego śmiertelnie i wielce zmięszanego młodzieńca, którego łaskawi czytelnicy znają jako p. Stanisława Wołodeckiego.
— Jest, jest zdrajca! — powtarzał — a oto dowód!
I tu, bez ceremonii, wyjął z zanadrza naszemu bohaterowi ośmdziesiąt egzemplarzy czerwonej listy — resztę owych 200, danych mu przez p. Kluszczyńskiego, nierozdaną dla braku większego kompletu wyborców. Wszystkie egzemplarze były sfałszowane, wszystkie ciemięgowskie, i na wszystkich, lojalniej sza od fałszerzy obawa zarządcy drukarni przed skutkami przestępstw prasowych, umieściła u spodu drobniutkim drukiem: „Z drukarni „Postępu Witkowskiego“ pod zarządem M. Czernidłowskiego“.
Bohater nasz nie bronił się, nie protestował, nie mógł wymówić słowa. Jako mniej biegły w polityce, nie pojmował całej doniosłości zbrodni, której stał się sprawcą, sam nie wiedząc jakim sposobem. Dokoła niego srożyły się groźne oblicza Mitręgowców, ale nie trwożyły go wcale. Widział on tylko jedno oblicze ojca panny Natalii, a było to oblicze złowrogie, czerwone od gniewu, ciskające pioruny oczyma.
— Jak mogłeś pan — zawołał nakoniec sekretarz, tym samym najpierw głosem, którym śp. Juliusz Cezar robił wyrzuty Brutusowi — jak mogłeś (crescendo) dopuścić się takiej (fortissimo) podłości!
— Ależ panie sekretarzu — jąkał pedagog, niby student przy egzaminie — to te same listy, które wziąłem od pana!
Śmiech serdeczny był odpowiedzią na to tłumaczenie. Sekretarz, drżąc od gniewu, wyjął z kieszeni parę list, które miał w zapasie, i wetknął je pod same oczy delinkwentowi. Niestety! Na każdej stało, drobno, ale wyraźnie: „Z drukarni „Orędowniczki Wilkowskiej“, pod zarządem B. Druckfehleraa. Onby też właśnie, on, sekretarz Kluszczyński, śmiertelny wróg arystokracyi, Postępu, Ciemięgi i Skirgiełły, kopał dołki pod stronnictwem, którego był głową, sercem, i... i wszystkiem! Podłość nad podłościami!
Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/36
Ta strona została przepisana.