celu, około jedenastej przed południem, puścił się w stronę, w której mieszkał Wołodecki. Nie potrzebował wychodzić na piętro, bo spotkał bohatera wczorajszej akcyi przedwyborczej i „Dziwnych Karyer“ na ulicy, pogrążonego w niekłamanej melancholii. Widok zaś człowieka smutnego podniecał zawsze p. Smiechowskiego do wesołości, równie jak widok wesołości psuł mu humor. Miły krotochwilnik, nie prawdaż?
— A co — zawołał — czerwono, czy zielono?
Stanisław spojrzał na niego boleśnie i zastanowił się — w jednej chwili domyślił się całej prawdy.
— To twoja sprawka! — rzekł nasz bohater, patrząc na Smiechowskiego z wyrazem gorżkiego wyrzutu.
— Ale dobra, nieprawdaż? — odparł „krotochwilnik narodowy“, śmiejąc się tak swobodnie, jak gdyby była mowa o czynie, zasługującym na szczególne uwielbienie ze względu nietylko na okazaną przy nim przebiegłość i zręczność, ale także dla wielkiej swojej wartości moralnej.
— Przyznam ci się, że mojem zdaniem niebardzo to... właściwa rzecz, używać środków agitacyjnych tego rodzaju, i składać odpowiedzialność na kogo drugiego. Wiedziałeś przecież, że wszystko spadnie na mnie, i że nie będę mógł nawet bronić się, gdy mię nazwą podłym, zaprzedanym, i Bóg wie czem jeszcze, jak to się stało wczoraj w sali wyborczej... Jest to postępowanie... niedobre, i gdybyś wiedział, ile mi zrobiłeś złego...
— No, no, uspokój się — zawołał Smiechowski, rozbrojony żalem przyjaciela, który mimo całej swojej boleści nie umiał nawet rozgniewać się ani znaleść dosadniejszych wyrazów na to, co chciał wypowiedzieć. — Już ja to wszystko naprawię i wezmę wszystko na siebie przy najbliższem spotkaniu z Kluszczyńskim, Wtorkowskim, albo Kosturskim, i zobaczysz, jak cię będą przepraszali! Co się zaś tyczy podłości, zaprzedania, i innych zarzutów, o których mówisz, zobaczymy, czy będą mieli odwagę mnie coś podobnego cisnąć w oczy, skoro im wyjaśnię, co oni sami robią,
Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/39
Ta strona została przepisana.