i komu oni służą. Ot, chodź ze mną, pogadamy o tem obszerniej.
To mówiąc, wziął p. Smiechowski bohatera naszego pod ramię, i obaj puścili się wolnym krokiem w stronę parku miejskiego. Zaledwie doszli na róg ulicy, gdy naraz z poza węgła wyleciała dyplomatyczna bródka p. Wtorkowskiego, spiesząca — oczywiście wraz z przynależnem do niej indwiduum i jego okularami, w nieznaną stronę miasta, w jakimś nieznanym a nader ważnym interesie politycznym. Mimo całego tego pospiechu zoczył p. Wtorkowski naszych znajomych i stanął jak wryty. Po chwili namysłu, zrobił znak Smiechowskiemu, który puścił ramię Wołodeckiego i zbliżył się ku dyplomatycznej bródce.
— Jak pan możesz — rzekł tajemniczo p. Wtorkowski, patrząc z pod oka pogardliwie na Stanisława — jak pan możesz obcować z takim podłym człowiekiem?
— Z jakim podłym człowiekiem, jeżeli wolno zapytać?
— Z tym nikczemnikiem Wołodeckim! Wszak wiesz pan, co zrobił wczoraj: sfałszował nam listę, i upadliśmy na zgromadzeniu. Ale niech-no ja pochwycę tego łotra! Połamię mu wszystkie kości!
— W takim razie nie będzie człowieka, któryby miał kości połamane niesłuszniej, i przez mniej strasznego przeciwnika. (Było to aluzyą do małego wzrostu i nieatletycznej budowy p. Wtorkowskiego.) Wołodecki winien tylko tyle, co wszyscy, tj. że nie przejrzał poprzednio list, które rozdawał, inaczej byłby spostrzegł, że wyjąłem mu zręcznie z kieszeni pakiet, któryście mu dali, a natomiast wsunąłem inny. Zresztą, nie obwiniajcie nikogo, i siedźcie cicho, bo inaczej pokaże się, że grono zacnych, światłych i niezawisłych obywateli, stanowiące waszą partyę, głosuje na oślep, nie wiedząc nawet, komu daje swoje głosy.
— Panie, panie, czy to prawda? — zawołał p. Wtorkowski, przechodząc przez ulicę i zbliżając się tym sposobem do Stanisława. — Czy to prawda, że p. Smiechowski wykradł panu nasze listy i podsunął inne?
Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/40
Ta strona została przepisana.