Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/47

Ta strona została przepisana.

Humorystyczna ta odezwa stała się powodem długiego szeptania i biegania po drugiej stronie drzwi, aż nareszcie wpadło jakieś indywiduum służebne i zabrawszy pospiesznie wspomniany tylekroć okaz ceramiki, znikło. Pan Władysław wskazał swemu gościowi kanapę, na której tenże zajął miejsce nie bez pewnych przeszkód. Pierwszego mianowicie usiłowania w tym kierunku, bezpośredniem następstwem było, że Stanisław zerwał się na równe nogi, pod wrażeniem, iż rozgniótł jakieś żywe stworzenie. Tymczasem była to tylko druga szczotka — tym razem od czyszczenia rzeczy — ułożona szczecinami do góry, a skombinowana z nakrywką od czajnika, widelcem, parą rozwartych nożyczek i szynionem, nadziewanym t. z. podwójnemi szpilkami, które to przedmioty dla swojej natury po części elastycznej, a po części twardej i ostrej, w dotknięciu mogły chwilowo przypominać kota z szponami i zębami.
Gdy się Stanisław nareszcie usadowił, i zaambarasowany spoglądał w okno, przed którem w dwóch olbrzymich wazonach sterczały zwłoki jakichś roślin, obumarłych z braku wilgoci, dało się z poza otwartych drzwi jednej szafy słyszeć stłumione westchnienie.
— Czy to ty, Mundziu? — zapytał p. Smiechowski.
— Ja, ojcze — odpowiedział głos napół płaczliwy.
— Chodźże i pokaż się panu profesorowi. Dawno wróciłeś ze szkoły?
— Ja nie chodziłem do szkoły! — odparł chłopak smutnie, spoglądając na swoje nogi, które jak się teraz pokazało, były bose. — Tekla nie dała mi szkarpetek, bo jeszcze nie wymaglowane...
— A gdzież jest Tekla?
— Mama posłała ją po Katarzynę.
— A Katarzyna?
— Katarzyna poszła po mięso.
— A Basia?
— Basia miała sprzątać w pokoju u ojca, ale ją mama ją posłała za Teklą.
— A o której godzinie Katarzyna poszła po mięso?