tręga, jakkolwiek dotychczas mało znany, zaczął róść w opinii publicznej jak na drożdżach i wiedział o tem. Zobaczymy wkrótce, dokąd go to zaprowadziło.
Nazajutrz była niedziela. W Wilkowie, ile razy jest wieczorem u Leizora szczupak nadziewany, na zimno, to na trzeci dzień potem bywa niedziela. Po południu sekretarz poszedł na zgromadzenie wyborców, na którem Dr. Ciemięga, jak już opowiedziałem, mówił o feredacyi, a Stanisław, wystrojony od święta, towarzyszył pani Magdalenie i pannie Natalii na festyn ogrodowy w parku. Nie wiem, czy zrobił to spostrzeżenie, że takie konwojowanie dam byłoby o wiele przyjemniejszem, gdyby książki, traktujące o dobrym tonie, i wrodzone każdemu niezupełnie dzikiemu człowiekowi uczucia przyzwoitości nie nakazywały zajmować się raczej mamą, niż córką. Dobrze jest mieć w takim razie wiernego i usłużnego druha, który bierze mamę na siebie — ale Stanisław nie miał go niestety. To zmniejszało znacznie rozkosz, jaka mu mogła przypaść w udziale. Jeszcze gorzej było, gdy usadowił swoje damy w altanie za stolikiem z urnami, w których były losy. Z początku pełno młodych gapiów, modnie przystrojonych, zbliżało się do tego stolika. Kupowali mało losów, ale smalili cholewki (w przenośni, w rzeczywistości byli bowiem w płytkich trzewiczkach i w ażurowych szkarpetkach) do panny Natalii. Szczególnie irytującym był jeden z nich, cienki jak knot u półgroszowej świeczki i nie więcej od niej wydający światła. Ten przez pół godziny nie odstępował panny Natalii i prawił jej takie rzeczy — nie znając jej prawie — na jakie Stanisław, mimo długiej znajomości, nigdyby się był nie ośmielił. Nakoniec pojawiły się w parku damy z wyższego towarzystwa, grandów i hidalgów, i cały ten rój wyperfumowanych młokosów pociągnął ku stolikom, gdzie one zasiadły, z tą różnicą, że u panny Natalii każdy kupował losów za jednego idealnika, a u tamtych pań za dwadzieścia, trzydzieści, pięćdziesiąt i więcej. Za innymi stołami siedziały gwiazdy sceny wilkowskiej, także otoczone tłumami wielbicieli, sypiących pieniądze. Pani Kokocka mawiała
Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/80
Ta strona została przepisana.