baty, złożonego z dwóch maleńkich pokoików, przepełnionych gośćmi, wracającymi bądź z zabawy ogrodowej, bądź ze zgromadzeń politycznych, które odbyły się z powodu bliskiego wyboru ambasadora. Przybytek ten był świetnem rozwiązaniem problematu, jakimby sposobem można połączyć najrozmaitsze rodzaje niewygody i nieporządku na jak najmniejszej przestrzeni. Przedewszystkiem zwyczaj chciał i gorąco nakazywało, że nie można było utrzymać kapelusza na głowie, ale też nie było go gdzie powiesić, albo postawić. Ta sama trudność nasuwała się co do umieszczenia zwierzchniej odzieży, która powieszona na kołku, wnet kąpała się w czyjejś czekoladzie, albo kawie. Pierwsze krzesło, na którem usiadłeś, było złamane i wywracało się z tobą, drugie okazywało się wytrzymalszem, ale natomiast przy powstaniu, za pomocą zdradziecko wbitego gwoździa, rozdzierało ci tę część ubrania, bez której byłbyś posągiem starożytnym albo Szkotem. Na stole przed sobą zastawałeś kilka wypróżnionych ale niewypłókanych serwisów, okruszyny rozmaitego jadła, ogarki z cygaro w, popioły z tytoniu i szczątki podartych i powalanych gazet. W powietrzu ścielił się dym kilkunastu gatunków herbae nicotianae, walczących z sobą o pierwszeństwo, który jest mniej wonnym; temperatura podług Celziusza, wynosiła w lecie 30 stopni ciepła, a w zimie 10 stopni zimna, jak w całej Milicyi, ale miarkowana była tym razem zapomocą przypadkowej wentylacyi, pochodzącej z szpar w oknach, dzięki którym Wilków był istnem Eldoradem dla dentystów. Kto chciał dostać lodów, kawy, herbaty, lub czego podobnego, musiał prosić o to tak długo, że w końcu przychodziło mu na myśl, czyli właściwie nie powinienby był wnieść w tej mierze pisemnego podania na stęplowym papierze do oberszpitalnika i oberkomisarza krajowego i uzyskać koncesyę, aprobowaną przez ministeryum w Krachenburgu. Jednem słowem, zakład p. Grościckiego (confiseur-pâtissier à Wilków), był publicznie tem, czem prywatnie było gospodarstwo pani Śmiechowskiej.
Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/84
Ta strona została przepisana.