Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/92

Ta strona została przepisana.

dząc popod okna, zadziwiło zadziwionego już tylokrotnie, niezrozumiałym mu jeszcze naówczas okrzykiem:
— Niech żyje major Bombogromski! Wiwat!



ROZDZIAŁ V.


Rozpacz — ruina — i częściowe wybawienie; przyczem dr. Mitręga będzie miał zaszczyt wykonać zdumiewające salto mortale polityczne na nieosiodłanym Machiawelu.


Światło dzienne wdzierało się już jak mogło do lokalu, w którym zostawiliśmy zakochanego naszego bohatera, ale kraty i okienice opierały się tak dzielnie inwazyi, że kiedy Stanisław otworzył oczy, zaledwie mógł rozróżnić otaczające go przedmioty. W pierwszej chwili mógł sobie wyobrazić, że jak Ulises, ma sposobność zwiedzenia pól elizejskich, jakieś bowiem cienie widocznie dręczone wewnętrznym niepokojem snuły się tędy i owędy przed jego oczyma w tem szarem półświetle, w jakiem prawdopodobnie duchy greckie ukazać się musiały klasycznym oczom króla Ithaki. Garderoba ich psuła atoli wszelkie złudzenie w tym kierunku, i w niczem nie przypominała kroju ani fasonu dostawców nadwornych ze Sparfcy lub Mykeny. Składała się ona owszem z różnych sztuk należących do XIX stulecia, ale tak źle zakonserwowanych, że chyba tylko złość archeologów milicyjskich mogła im odmówić honorowego przytułku w jakiem muzeum.
Jeden z tych cieniów krążył bliżej Stanisława, i przypatrywał mu się ciekawie. Był to człowieczek mający cztery stopy wzrostu, i nos zaledwie widzialny, któremu wszakże matka przyroda, ażeby się nie skarżył, że pozbawiła go stronniczo wszelkich praw do uwagi ludzkiej, wynagrodziła drobne, guzikowe rozmiary niezmiernie żywem zabarwieniem, przypominającem piwonię. Na nieszczęście powstało