Zwykłym obyczajem wszystkich ludzi, na których spadło nieprzewidziane jakie nieszczęście, Stanisław błąkał się długo bez celu po Wilkowie, zaledwie poznając znajomych i odpowiadając od rzeczy na pytania, jakie mu niektórzy z nich zadawali. W ten sposób znalazł się przypadkiem przed cukiernią Gościckiego, która umieszczoną była jakoś tak, że do niej, jak do Rzymu, wszystkie drogi w Wilkowie prowadziły. Ocknął się jakby ze snu i przypomniał sobie słowo, dane Dr. Mitrędze.
— Nie jestem usposobionym do interesów, ani do rozmowy — pomyślał — ale dałem słowo, a ponieważ go widzę w oknie cukierni, więc wejdę...
Dr. Mitręga oczekiwał go rzeczywiście i to z upragnieniem. Zaprosił go do osobnego stolika na „biszkokt i kieliszek maderytt, ponieważ wszystkie owe ulubione gdzieindziej wódki i zakąski uważał za istne barbarzyństwo.
— Panie Stanisławie — rzekł — wejdę... który to poeta powiedział: in media...
— Horacy. In medias res.
— Otóż, in medias res: czy bardzo panu zależy na pańskiej posadzie pedagogicznej?
Stanisław wlepił w niego oczy ze zdumieniem. Dr. Mitręga miał do niego interes przed godziną, widocznie tedy już przed godziną wiedział, że mu odebrano posadę. Złamany na duszy pedagog nie mógł atoli dać słowami wyrazu swoim myślom i wpatrzył się tylko smutnie w pana redaktora. Dobrze zrobił, Dr. Mitręga nie był bowiem tak bardzo wszechwiedzącym, jak się zdawało.
— Ile wynosi najwyższa pensya profesora? — zapytał dalej.
— Sto idealników miesięcznie — odparł melancholijnie Stanisław.
— Sto idealników dla takiego człowieka jak pan! Porzuć pan ten niewdzięczny zawód, a damy panu odrazu... stodwadzieścia.
Zrobiwszy tę ofertę, Dr. Mitręga wlepił wzrok przenikliwy w naszego bohatera. Chodziło mu o to, ażeby zba-
Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/99
Ta strona została przepisana.