czną, bo p. Wielogrodzki i Hermina z pewnością nie uwierzą już p. Klonowskiemu ani słowa.
— Kobiety są z natury łatwowiernemi — mówił mi — i niezawodnie W pierwszej chwili taki p. Klonowski mógł Wprowadzić je w błąd swojem opowiadaniem. Ale po wyjaśnieniach p. Wielogrodzkiego, którego obydwie kochają i szanują, masz u nich teraz taką opinię, że musisz być jeszcze pilniejszym i lepszym, nim na nią w istocie zasłużysz. Kobieta wierzy ślepo człowiekowi, którego kocha i szanuje, tak ślepo, że ani fakta, ani dowody jakiekolwiek, nie są w stanie zachwiać tej wiary. To też gdzie jest w domu mężczyzna godny miłości i szacunku, człowiek szlachetny i rozumny, tam zwykle znajdziesz także rozumne i dobre kobiety; gdzie zaś pan domu taki, jak p. Klonowski, tam znajdziesz otoczenie kobiece, mimo wrodzonych może lepszych popędów, spaczone, pełne śmiesznych lub niedorzecznych uprzedzeń i narowów. Widzisz z listu panny Herminy, jaka się tam musiała odbyć scena w Żarnowie, i możesz być zupełnie spokojnym; tam już cię potwarz nie dosięgnie.
O. Makary miał z pewnością słuszność, choć nie wiem, czy miał słuszność rozmawiając ze mną, jak z człowiekiem dorosłym. Muszę tu zauważyć, że popadł on w ten błąd stale, i że od czasu owej kwestyi imiesłowu francuskiego byliśmy z sobą na stopie zupełnej równości; wydało mu się zapewne, że mam umysł zbyt rozwinięty, aby mię uważać za dziecko. To też nieraz rozmawialiśmy o rzeczach, o wiele przechodzących pojęcia mojego wieku, a gdy ks.
Makary postąpił w francuzczyźnie o tyle, że mógł korzystać z francuskiej części biblioteki klasztornej, którą ja już przewertowałem, dyssertacye nasze przybrały zakrój, który powinienby był zaniepokoić zwierzchność zakonną, gdyby to doszło było do jej wiadomości. Wyobrażam sobie, coby się było działo jakiemu katolickiemu pedagogowi, gdyby był zaglądnął do tej celi napełnionej dymem, i ujrzał siwiejącego już mnicha i chłopaka z niższego gimnazyum, siedzących przy stole i rozmawiających na podstawie zasad czystego deizmu o katechizmie Ojca Prokopiusza, tak trudnym
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/102
Ta strona została przepisana.