do pogodzenia z fizyką i z historyą naturalną!... Jakkolwiek kto sądzić może o tym dość niezwykłym sposobie wychowania, przekonany jestem, że zawdzięczam mu bardzo wiele. O katechizmie owym prawie Wszyscy zdolniejsi uczniowie wyrabiali i wyrabiają sobie zdanie pełne nieokreślonych różnych wątpliwości, póki z czasem nie wydadzą stanowczo odmownego sądu o dogmatycznej stronie tej książki; skoro zaś odpadnie wiara, jako podstawa całej nauki, etyka uwiśnie w powietrzu na takim cieniutkim włosku, że przy najlżejszej sposobności ani ślad jej nie zostaje w umyśle...
Otóż lepiej może, pod rozumnem kierownictwem zastąpić katechizm jaką inną wiarą, znaleść inne jakie podstawy etyczne, niż zaglądnąwszy kiedyś do własnego serca i do własnej głowy, znaleść tam zupełną próżnię moralną. O. Makary, spostrzegłszy walące się już w moim umyśle gotyckie sklepienia katechizmu, zrozumiał, że zapóźno już podpierać je, pomógł mi Więc tylko usunąć rumowisko i pospieszył wystawić nowy budynek na jego miejscu, biorąc materyał do tej budowy z wrodzonych człowiekowi pojęć o tem, co dobre, piękne i prawdziwe.
W „górnym“ konwikcie Oprócz p. Krutyły i Gucia, stał W jednym pokoju ze mną Józio Starowolski. Był to chłopak swawolny, pusty, ale pełen dobrego serca i niepozbawiony zdolności do nauk. Uczył się, bo tak chciał jego ojciec, ale uczył się tylko tyle, ile koniecznie musiał, bo zbytek zdrowia i wesołości nie pozwalał mu nigdy usiedzieć długo na jednem miejscu. Gdy chciał, i gdy tego było koniecznie potrzeba, mógł zrobić Wszystko, co do niego należało ale swoją drogą wolał po szkole swawolić, taczać się W śniegu, rzucać kamykami na Wróble, niż przygotować się z tłómaczeniem Korneliusza Neposa albo mordować się nad dzieleniem polinomu przez binom. Tak był przytem otwarty, serdeczny i przyjacielski, że nieraz, choć wałęsał się po ogrodzie i po kurytarzu, podczas gdy Gucio przyciśnięty przez p. Krutyłę pocił się nad łaciną albo algebrą — chętnie wyręczałem go w pracy, a syn mojego opiekuna wykluczony był stanowczo od tych koleżeńskich przysług.
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/103
Ta strona została przepisana.