szła była kula karabinowa, i siodło, w którem tkwił czerep granatu, co zabił konia pod jego ojcem, w czasach, kiedy ludzie mniej spisywali „rezolucyj“, a więcej rąbali. Z domu musiałem iść z nim do stajni, bo jeszcze przed obiadem Józiowi koniecznie należała się po kampanii w Ławrowie najwyższa rozkosz, jakiej może doznać student na wakacyach — przejażdżka konna. Wsadzono i mię na jakąś kulbakę, w której uścisku niecierpliwił się i trząsł grzywą kudłaty i uparty stępak. Przy tej sposobności przekonałem się dowodnie, że najgruntowniejsza znajomość verbów, tak prawidłowo, jak i nieprawidłowo konjugujących się, nie wystarcza do prowadzenia niesfornej szkapy — stępak mój, o którym nie wiedziałem, do której należy konjugacyi, poczuł odrazu, jakiego dźwiga łacinnika, zerwał się tedy i gdy go pachołek chciał zatrzymać, skoczył przez niskie brzozowe ogrodzenie w klomb, złamał kopytami parę georginij, pokręcił się w prawo i wlewo, a nareszcie, Odkrywszy wolne miejsce wśród zabiegającej mu drogę służby, wielkim pędem puścił się ku stajni, którą, na szczęście, zamknięto. Nie rozumiem dotychczas, na mocy jakiego prawidła statyki nie spadłem na ziemię — musiałem zapewne oburącz trzymać się kulbaki, ale nie miałem świadomości tego, co się ze mną działo. Pamiętam tylko, że kiedy mój rumak kręcił się po gazonie, i kiedy prawdopodobnie usiłowałem go zatrzymać cuglami, p. Starowolski wołał z ganku: Nie ściągaj! Nie ściągaj! W tej chwili puściłem cugle, wierzchowiec ruszył z kopyta; musiałem mieć minę arcypocieszną, a z okna dworu doleciał mię głośny, srebrny, do głębi przenikający śmiech dziewczęcia, i napomnienie starszej osoby: — Elsiu, laissez-donc, soyez sage! Czułem się okropnie zawstydzonym; gdyby w tej chwili, zwątpiwszy o mojem powołaniu do kawaleryi, kazano mi zsiąść z konia, byłbym uciekł piechotą ze Starej Woli i nie pokazał się tam więcej. Ale przeciwnie, zatrzymano tylko upartego rumaka, p. Starowolski podszedł ku mnie, pokazał mi, jak mam siedzieć, jak trzymać cugle i jak prowadzić konia; wstyd i przykład Józia dodały mi odwagi — wyjechaliśmy
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/112
Ta strona została przepisana.