szczęśliwie za bramę, jeździliśmy długo po polu i wróciliśmy nazad bez szwanku.
Czy uwierzysz mi, kochany czytelniku, że gdyby nie ten stępak, zbyt zamiłowany w swoim żłobie, i gdyby nie ten śmiech, który mię doleciał z okna, byłbym dziś niezawodnie profesorem, jakto sobie ongi układałem o szarej godzinie, siedząc na stołeczku u stóp mojej biednej matki, i bawiąc mojemi dziecinnemi planami? Tak mi się przynajmniej zdaje. Zdaje mi się także, że Hermina, gdyby była stała w oknie, i gdyby mię była widziała unoszonego przez konia, przesadzającego po drodze różne przeszkody, byłaby się nie śmiała — byłaby raczej krzyczała, gdyby jej przestrach pozwolił był wydobyć głos z piersi. Ktokolwiek atoli śmiał się, miał słuszność w ówczesnem mojem mniemaniu, bo jeżeli Józio był panem swojego wierzchowca, dlaczego ja byłem nieradnym i śmiesznym? Nigdy w życiu — chyba gdy patrzyłem na linoskoków albo gdy słuchałem mowców, co umieją prawić całemi godzinami o niczem — nigdy w życiu nie umiałem sobie przebaczyć, gdy nie potrafiłem tego, co potrafili drudzy, a co znajdowało oklask i słuszne uznanie. Losem moim musiało tedy być to, co bywa losem niejednego „dziecka cudownego“ — mierność w każdym kierunku. Chwalono moje rysunki, moją grę na fortepianie, moją biegłość w językach, moje postępy w naukach, moje nadspodziewane obeznanie się z różnemi wiadomościami, dlaczegoż miałem być śmiesznym na koniu, albo w tańcu, albo w rozmaitych innych rycerskich, kawalerskich i towarzyskich praktykach? A szczególnie, dlaczegoż miałem być śmiesznym tam, gdzie z czasem, za nic w świecie śmiesznym bym być nie chciał? Jeżeli będę kiedy miał syna, usilnem mojem staraniem będzie wpoić w niego to, aby się kontentował powodzeniem w jednym tylko kierunku, i aby unikał kół, W których co innego popłaca...
Zmęczony jazdą, napół dumny z ostatecznego jej rezultatu, a mocno jeszcze zawstydzony pierwszą klęską, pojawiłem się wraz z Józiem przy obiedzie. Przedstawiono
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/113
Ta strona została przepisana.