prywatnych nie zostałoby ani śladu, gdybyśmy nie mieli takich światłych i tak zacnych przytem obywateli, jak Klonowski. Każdy z kolei zachwycał się, jak logicznie i dobitnie przedstawił rzecz mói opiekun, jak trafił w samo jej sedno — poczem uchwalono przez entuzyastyczną aklamacyę, że Klonowski reprezentować ma okolicę przy wyborze prezesa, i doręczony mu będzie adres, wyrażający zaufanie nieograniczone i cześć całego obywatelstwa dla jego osoby. Przy obiedzie, który był nadzwyczaj suty i przy którym wino lało się w niesłychanej obfitości, zapał i miłość powszechna dla gospodarza i gospodyni domu i dla całego rodu Klonowskich doszły do takiego szczytu, na jakim uczuć tych żadna fantazya ludzka wyobrazić sobie nie może. Na chwilę tylko, komiczna pomyłka jakiegoś szlachcica sprowadziła lekką chmurkę na rozpromienione czoło pana i pani domu. Był to ponoś ten sam, co mówił przedtem o śmietanie i o kwaśnem mleku — poznałem go przynajmniej po głosie. Po dwudziestym już ponoś toaście, wyłuszczał on swoją teoryę o dobrem nasieniu itd. Ażeby ją zaś wydemonstrować ad oculos, wskazał ręką namnie, biorąc mię za syna Klonowskich — bo chociaż przedstawiono mię jako pupila p. Klonowskiego i przedmiot jego szlachetnej i bezinteresownej opieki, to szlachcic czy miał krótki wzrok, czy Węgrzyn mu trochę pomięszał zmysł widzenia, dość, że w rysach mojej twarzy wskazywał on głośno całemu towa rzystwu znamiona pochodzenia „z dobrego gniazda“, i upatrywał w nich rękojmię, iż odziedziczyłem po p. Klonowskim tyle rozumu i cnoty, ile mi potrzeba, aby zostać wielkim człowiekiem. Brnąc konsekwentnie dalej w swojej pomyłce, wskazał potem na Gucia, i udowodnił, że tylko bardzo dobra opieka i surowe wychowanie zdołają stłumić wszystkie te zarody złego i wszystkie narowy plebejuszowskie, dające się wyczytać z tej fizyognomii. Nareszcie, ponieważ szlachcic lubił dzieci, zerwał się z krzesła, przypadł do mnie, porwał mię na ręce i spłakany jak bóbr, wycałował mię na wszystkie strony; co więcej, obniósł mię dokoła stołu jak ksiądz patenę, i wszyscy szlachcice cało-
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/126
Ta strona została przepisana.