przed chwilą błogosławił. Uciszyli się wszyscy, a p. Kalasanty przemówił mniej więcej w te słowa:
— Kochani sąsiedzi! Zgromadziliśmy się tutaj W interesie publicznym, i rozjeżdżamy się z sercami przepełnionemi radością, radością powtarzam, bo gościnność zacnych gospodarstwa domu przekonała nas, że istnieją jeszcze dawne, tradycyjne cnoty, że są jeszcze i biją żywo, po staremu, zacne staropolskie serca, jednem słowem, że jest między nami miłość. A gdzie jest miłość, kochani sąsiedzi, i gdzie jest tyle światła, ileśmy go widzieli przy dzisiejszych obradach, gdzie rozumem swoim i zdolnościami przewodniczą obywatelstwu tacy mężowie, jak Klonowski, jak pan Jędrzej, pan Józef, pan Franciszek, i pan Jakób (wszyscy wymienieni mowcy skromnie spuszczają oczy), tam, kochani sąsiedzi, z otuchą powiedzieć można: Będzie ojczyzna! (P. Jakób, który się zdrzymał, zrywa się i wola z zapałem; Będzie, będzie! Jeszcze nie zginęła! Przerażenie powszechne.) Tak, kochani sąsiedzi, będzie ojczyzna, ale w drodze legalnej, i bez tych wszystkich gwałtów, których chce tak zwana demokracya. Tak jest, ojczyzna na drodze legalnej, oto haslo nasze, bo legalna droga, to jest droga rozumu i miłości, miłości sąsiada z sąsiadem, narodu z rządem, rządu z narodem! Demokracya zaś, choć ma niby jakiś zagraniczny rozum, ale miłości nie ma, i wdzięczni będziemy wysokiemu rządowi, jeżeli nas od niej uwolni, a nawet prosić go o to powinniśmy. A więc, moi panowie, kończę staropolskiem, jak mówi poeta, rycerskiem i sandomirskiem: Kochajmy się!
— Tak, tak, wiwat! Precz z demokracyą, kochajmy się! kochajmy się! — zawrzało dokoła, wypróżniono kielichy i wymieniano gęste całusy, poczem Wszyscy wstali od stołu. Niektórzy goście rozjechali się zaraz, wśród mnóstwa komplimentów dla państwa Klonowskich, inni zostali jeszcze na preferansa. Gucio pobiegł znowu do koni, a ja wyszedłem do ogrodu i skrywszy się w jego najodleglejszym zakątku z książką w ręku, medytowałem długo, jakim sposobem „będzie ojczyzna“ z tego światła i z tej miłości, jaką widziałem. Każdy pojmie, jak mocno obrażone być
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/128
Ta strona została przepisana.