P. Klonowski pożegnawszy nakarmionego diurnistę, wrócił do mnie.
— Mam jeszcze potrzebę być w sądzie — rzekł — może zechcesz się przespać? Wstałeś bardzo rano, a droga i upał musiały cię znużyć, gotowa cię rozboleć głowa. Chodźmy na górę i połóż się, nim ja wrócę.
— Nie, dziękuję, czuję się zupełnie rzeźwym, wolałbym przejść się trochę.
— A bój-że się Boga, taż to chyba chcesz dostać zapalenia mózgu, przechadzać się przy trzydziestu stopniach gorąca w cieniu! Jeżeli nie masz ochoty spać, to chodź ze mną, wstąpimy po drodze do pana Opryszkiewicza, mojego adwokata, który ma, nawiasem mówiąc, dwie bardzo ładne córki. Jeżeli mi dasz słowo, że się nie zakochasz, to cię zostawię tam, póki nie ułatwię interesu w sądzie. No, chodźmy!
Tym razem mniej mi pochlebiła myśl, że jestem już w wieku, w którym zakochanie się należy do rzeczy naturalnych i niepotępionych żadnem prawem przyrody. Pojąłem natomiast jasno, że p. Klonowski przeniknął mój zamiar; żałowałem więc, że nie przyjąłem pierwszej jego propozycyi i nie udałem nadzwyczajnej senności. Byłby mię niezawodnie zamknął na klucz w pokoju, pod pozorem, że może wejść złodziej do pokoju, ale wówczas mogłem przecież spuścić się z okna za pomocą prześcieradeł i t. p. Teraz nie było już rady, poszedłem do p. Opryszkiewicza, aby być oddanym pod nadzór jego pięknych córek.
Mecenas ten mieszkał w bardzo ładnym i elegancko urządzonym dworku z oszklonym gankiem. Weszliśmy najpierw do jego kancelaryi, złożonej z 2 pokojów, w których pisało kilku dependentów i przez otwarte drzwi drugiego pokoju ujrzałem na fotelu w przyległym salonie coś z koloru i kształtu podobnego do olbrzymiej makówki, albo do bodiaka. Gdyśmy się zbliżyli, przekonałem się, że makówka ta ma nos, oczy, uszy i usta, jakoteż ślady włosów, jednem słowem, że jest to głowa szanownego mecenasa. Zbudziliś-
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/147
Ta strona została przepisana.